niedziela, 29 listopada 2015

Muzeum Książki Dziecięcej poleca - Klasyka Pięknie Wydana

Seria Muzeum Książki Dziecięcej poleca powstała dzięki współpracy rzeczonego muzeum i wydawnictwa Muza. Składają się na nią wznowienia starych i pięknych wydań polskich klasyków dla dzieci. Twarda i bardzo ładna oprawa, gruby papier, duży font, staranne opracowanie - jestem zachwycona tą serią. Moja córka, lat 2 i pół, także ją doceniła. Tuwima mamy w innych, też pięknych wydaniach ("Julian i Irena Tuwim dzieciom" Naszej Księgarni, "Lokomotywę" i "Rzepkę" Visartu, "Lokomotywę" z ilustracjami Szancera), a Isia nad poezję przedkłada na razie prozę (w drodze wyjątku akceptuje kilka wierszy Brzechwy), a jednak zapałała żywiołową sympatią do utworów ze "Słonia Trąbalskiego" i do psa z ulicy Bałamutów, który miał dwie pary butów.

W domu mamy trzy książeczki - za "Lokomotywę" i "Słonia Trąbalskiego" bardzo dziękuję wydawnictwu, "Pies z ulicy Bałamutów" to nasze własne zbiory, a w planach mam zakup kolejnych, na pewno na naszą półeczkę trafi "Przygoda z małpką", a i inne mi się marzą.





"Lokomotywa" - w tomie znajdują się trzy utwory, poza tytułowym także "Rzepka" i "Ptasie radio" - to przedruk wydania z 1958 r., ilustrowanego przez Jana Lenicę.






"Słoń Trąbalski" (poza tytułowym zamieszczono 15 innych wierszy Tuwima) zilustrowany przez przyjaciela Tuwima - Ignacego Witza, wydany został po raz pierwszy w 1947 r.






"Pies z ulicy Bałamutów" Wandy Chotomskiej i Wacławy Bisko ukazał się po raz
 pierwszy w 1965 r., a zilustrował książkę Jerzy Flisak.


Poza nimi w serii ukazało się jeszcze 12 książek, możecie je podejrzeć TUTAJ (klik).



sobota, 7 listopada 2015

Bolek i Lolek. Szalony pościg - Rafał Witek

Pisanie o niedawno wydanej książce jako o klasyku jest zdecydowanym nadużyciem, a jednak już po raz drugi mi się to zdarza. Wszystko dlatego, że klasyczni, a raczej kultowi, są bohaterowie - ręka w górę, kto nie słyszał o Bolku i Lolku. Nie wszyscy wiedzą jednak, że poza serialem animowanym powstawały także książki o tych braciach, wydawane w latach 70. Pisałam o tym szerzej TUTAJ (klik). Wydawnictwo Znak emotikon postanowiło uwspółcześnić bohaterów i przybliżyć ich obecnemu młodemu pokoleniu. Niedawno ukazał się piąty tom* przygód wiekowych chłopaków pt. "Bolek i Lolek. Szalony pościg", tym razem autorstwa Rafała Witka (napisał m.in. książkę "Julka Kulka, Fioletka i ja").


Przyznaję, że mam do Bolka i Lolka ogromny sentyment, ale zastanawiam się, czy dawna dobranocka jest jeszcze dla współczesnych dzieciaków atrakcyjna. (Moje dzieci są jeszcze za małe, żebym mogła stwierdzić to empirycznie, ale nie omieszkam sprawdzić tego za jakieś dwa-trzy lata.) Mam nadzieję, że tak, ale jeśli zbyt mocno trąci myszką, to mogą sięgnąć po powieści o nowym wcieleniu urwisów. To już nie to samo, ale też jest ciekawie...

W nowym tomie Bolek i Lolek spędzają nudnawe wakacje z rodzicami nad morzem.

...lista dostępnych rozrywek była nader skąpa. Bolek po raz kolejny ułożył ją sobie w głowie:
  • leżenie na kocu i zamienianie się w przysmażony placek,
  • opalanie bladego miejsca pod pachami,
  • rycie lewą stopą w piasku,
  • rycie prawą stopą w piasku,
  • łapanie meduz do wiaderka,
  • jedzenie jagodzianki z roztopionym lukrem,
  • odpędzanie os mających ochotę na jagodziankę.  **
Bolek nieopatrznie uruchamia jednak na komórce Automatyczny Generator Akcji i wtedy się zaczyna... Pies porywa ukochaną lalkę Mani, chłopcy ruszają w pościg, który zawiedzie ich aż na drugą półkulę! Znad Bałtyku przenoszą się do Australii, gdzie ganiają za kangurem, podróżują na grzbiecie wielbłąda, helikopterem, a nawet... błyskawicą. Akcja pędzi w zawrotnym tempie, przygoda goni przygoda, a wszystko okraszone jest absurdalnym dowcipem. W dodatku Autor puszcza czasem oczko do dorosłego czytelnika, scena kupowania helikoptera z życia wzięta (z tym że w życiu to raczej dotyczy samochodów), młodzież może nie załapie, ale rodzic doceni.

Na końcu książki znajduje się Przewodnik podróżnika, zapewniający czytelnikowi dodatkową rozrywkę, ale mający także walory edukacyjne. Zresztą cała książka pozwala na zdobycie - w absurdalnej otoczce - pewnej wiedzy geograficznej, zwłaszcza jeśli będzie czytana wspólnie z rodzicem, który w odpowiednim momencie podsunie potomstwu globus i mapę.

Rafał Witek, Bolek i Lolek. Szalony pościg, Znak emotikon 2015

* Współczesne tomy o Bolku i Lolku wydane przez Znak emotikon:
W. Bonowicz, G. Gortat, E. Karwan-Jastrzębska, J. Olech, A. Onichimowska, M. Rusinek, W. Widłak, M. Wojtyszko, R. Kosik Nowe przygody Bolka i Lolka (2013)
B. Maj, J. Illg, W. Bonowicz, L. Talko , A. Onichimowska, M. Wicha, R. Kosik Nowe przygody Bolka i Lolka. Urodziny (2013, recenzja TU)
W. Bonowicz, J. Illg, A. Onichimowska, G. Gortat, M. Wojtyszko, R. Kosik, E. Karwan-Jastrzębska Nowe przygody Bolka i Lolka. Łowcy tajemnic (2013)
Marcin Wicha, Bolek i Lolek. Genialni Detektywi (2014, recenzja TU


** Rafał Witek, Bolek i Lolek. Szalony pościg, Znak emotikon 2015, s. 6-7.

niedziela, 25 października 2015

Czarownice - Roald Dahl

Nie jest łatwo rozpoznać prawdziwą wiedźmę. Prawdziwe wiedźmy noszą zwyczajne ubrania i do złudzenia przypominają zwyczajne kobiety. Mieszkają w zwyczajnych domach i zwyczajnie pracują*.
A dobrze byłoby jednak umieć je rozpoznawać, bo stanowią śmiertelne zagrożenie dla dzieci. Szanująca się wiedźma powinna upolować przynajmniej jedno dziecko tygodniowo. Inaczej ma chandrę.

Na szczęście ośmioletni bohater powieści ma bardzo mądrą babcię, emerytowanego wiedźmologa, w dodatku pochodzącą z Norwegii, a Norwegowie wiedzą o czarownicach bardzo dużo, bo pochodzą one właśnie z mrocznych lasów i gór Norwegii. Uczy więc wnuka, po czym można odróżnić wiedźmę od zwykłej kobiety. Po pierwsze, wiedźmy zawsze noszą rękawiczki, nigdy ich nie zdejmują, tylko do spania, bo nie mają paznokci, tylko zakrzywione kocie pazury, co rzecz jasna, muszą ukrywać. Po drugie, są łyse jak kolano i muszą nosić peruki, a przez to okropnie swędzą je głowy i ciągle muszą się drapać. Mają też większe dziurki od nosa, dzięki czemu ich węch jest lepszy - rozpoznają dzieci właśnie węchem, nawet w bezksiężycową noc potrafią wyczuć dziecko po drugiej stronie ulicy. Warto pamiętać, że czarownicom wydaje się, że dzieci cuchną, im czystsze, tym bardziej, więc lepiej by dzieci nie kąpały się za często. Najzupełniej wystarczy raz na miesiąc. Oczy czarownic też wyglądają inaczej, a w środku źrenicy widać płomyki ognia i lśniące sople lodu...Ich ślina jest granatowa. No i nie mają palców u stóp, ich stopy są tępo zakończone, kwadratowe w kształcie, a że upychają je w spiczaste pantofelki, to trochę kuleją.
Całe szczęście, że chłopczyk mógł się tego dowiedzieć, bo na swojej drodze miał spotkać nie jedną wiedźmę, lecz wszystkie czarownice Anglii, z Arcywiedźmą na czele! Konsekwencje takiego spotkania nie mogą być miłe, o nie... Ale jeśli chcecie wiedzieć, co z niego wynikło, musicie przeczytać "Czarownice" Roalda Dahla.


W trakcie czytania zaczęłam cierpieć na syndrom Czerwonego Kapturka. Dzieci bez mrugnięcia okiem czytają bajkę o Czerwony Kapturku, w której wilk pożera dziewczynkę i jej babcię, a potem myśliwy rozcina mu brzuch. A potem dorastają, mają własne dzieci, i dochodzą do wniosku, że takim małym słodkim istotkom nie można czytać takich okrutnych rzeczy, więc wymyślają wersję,w której wilk jest miłym psiakiem, a na końcu wszyscy padają sobie w objęcia. Czytając "Czarownice", też zaczęłam mieć wrażenie, że jest zbyt dosłowna dla maluchów, zbyt straszna - po czym przypomniałam sobie, że jako dziecko uwielbiałam ekranizację "Czarownic" w której Arcywiedźma (w tej roli Anjelica Huston) wygląda tak:


I nic a nic się nie bałam. No, dobra, może trochę się bałam, ale w tym była cała frajda. Powstrzymałam więc atak myślenia jak rodzic - książka jest doskonała, jak wszystkie powieści Dahla, a czarownice opisane jak żywe ;)

Książka Roalda Dahla "The Witches" została wydana w Londynie w 1983 r. W Polsce pojawiły się dwa przekłady - "Czarownice" Tomasza Wyżyńskiego, wyd. PRIMA (1997 r.) i "Wiedźmy" Jerzego Łozińskiego, wyd. Zys i ska (2003 r.). Niech Was nie zwiodą różne tytuły, to dokładnie ta sama powieść.  Jeszcze przed polskimi przekładami, bo w 1990 r., na ekrany kin weszła ekranizacja z Anjelicą Huston i Rowanem Atkinsonem, świetna, choć nie do końca wierna. Ale prawdziwe zakończenie książki nie mogłoby się chyba nigdy pojawić w amerykańskim filmie familijnym, bo tam happy end musi być...


Roald Dahl, Czarownice, Wyd. PRIMA 1997 (tłum. Tomasz Wyżyński)

*Wszystkie fragmenty pisane kursywą to cytaty z książki.

sobota, 11 lipca 2015

Błękitny zamek - Lucy Maud Montgomery


"Błękitny Zamek" to jedna z ukochanych książek mojej młodości i tej Autorki (nie jestem w stanie wybrać jednej ulubionej powieści Montgomery, bo większość jest mi bardzo bliska). Ostatnio czytałam ją kilka lat temu, niemniej nadal znam ją niemal na pamięć. Tyle że zawsze czytałam ją w wydaniu Naszej Księgarni z 1988 r., a teraz sięgnęłam po niedawno opublikowaną wersję z serii Romantycznej Wydawnictwa Egmont.

Początkowo nie mogłam się odnaleźć w przekładzie Joanny Kazimierczyk. W moim sercu bohaterowie noszą polskie imiona Joanna i Edward, a tu mamy (zgodnie z oryginałem - i słusznie) Valancy i Barneya... W pewnym momencie ze zdumieniem zauważyłam, że czytam fragmenty, których w moim starym wydaniu z pewnością nie było. Niepewna, czy mnie pamięć nie zawodzi, popędziłam do półki po stary egzemplarz. No i rzeczywiście, stara wersja okazała się co nieco okrojona. Dopiero teraz zauważyłam, że moje ulubione wydanie to "tekst opracowany na podstawie wydania polskiego z 1926 r." (nazwiska tłumacza nie podano), co oznacza właśnie, że może być fantazyjnie pociachane, wedle ówczesnego zwyczaju. Przykładowo - w wersji z 1988 r. nie ma w ogóle opisu pogrzebu Cesi, zaś w wersji Egmontu jest. Wydań "Błękitnego Zamku" było sporo, nie podejmuję się badać, które z nich jest pełne, które skrócone. Wg zasobów internetowych tłumaczenie Kazimierczyk ukazało się już w 1993 r. w wydawnictwie Novus Orbis i to jest podobno pierwsze pełne polskie wydanie, ale w rękach go nie miałam, więc pewna jestem tylko wersji egmontowej.

Jeśli chodzi o minusy tego tłumaczenia - uważam, że niektóre żarty i idiomy przetłumaczono zbyt wiernie, przez co tracą na wyrazistości. Poza tym przezwisko Joanny/Valancy brzmiało w starszej wersji Buba - i dość łatwo zrozumieć, dlaczego 30-latka nie chce, by tak się do niej zwracano. W nowszym tłumaczeniu rodzina zwraca się do niej Doss, co w języku polskim brzmi zupełnie neutralnie. Ciotka Tekla ze starszego wydania, staje się w nowym tłumaczeniu kuzynką Stickles, co jest pewnie zgodne z oryginałem, ale brzmi raczej nienaturalnie w języku polskim.

Jeżeli jakimś dziwnym i niewytłumaczalnym zrządzeniem losu nigdy nie czytaliście "Błękitnego Zamku", to wyjaśniam, o czym jest. Główna bohaterka, Valancy Stirling, kończy właśnie 29 lat i dowiaduje się, że jest ciężko chora. Odkrywa, że został jej najwyżej rok życia, tymczasem ma poczucie, że właściwie nigdy nie żyła w pełni. Stara panna, pełna kompleksów, na którą rodzina patrzy z góry, a tylko w świecie wyobraźni piękna pani Błękitnego Zamku. Valancy postanawia, że  ostatni rok przeżyje naprawdę i zabiera się do dzieła nader energicznie i dość ekscentrycznie. I chociaż w oczach własnej rodziny z niewydarzonej szarej myszy staje się osobą szaloną (ale i w pewien sposób poważaną, w końcu wariatów każdy się trochę boi), to w tym szaleństwie jest metoda. A metoda ta zawiedzie ją do prawdziwego Błękitnego Zamku...

Krzepiący romans w najlepszym stylu i prawdopodobnie najbardziej uroczy "zamek", jaki można sobie wymarzyć.

L. M. Montgomery, Błękitny Zamek, Wydawnictwo Egmont, Warszawa 2013 (tłum. Joanny Kazimierczyk)

czwartek, 18 czerwca 2015

Mały duszek - Otfried Preussler


Otfried Preussler to niemiecki pisarz literatury dla dzieci, którego twórczość poznałam w dzieciństwie za sprawą fantastycznej "Malutkiej czarownicy". Bardzo długo byłam przekonana, że to jedyna jego książka przetłumaczona na język polski, ale na szczęście się myliłam. Ukazał się u nas także m.in. "Mały Duszek" (1966) - nie udało mi się znaleźć bliższych informacji na temat starszego wydania, którego okładka widnieje powyżej po prawej stronie. Po lewej widać świetne wydanie Wydawnictwa Bona z 2011 r., z uroczymi ilustracjami Franza Josefa Trippa*. Oba wydania to przekład Hanny i Andrzeja Ożogowskich.

Tytułowy Mały Duszek mieszkał w Sowim Zamku w Puchaczowie. W dzień spał w dębowej skrzyni na strychu, w nocy krążył po zamku, dzierżąc w garści pęk kluczy o magicznych właściwościach - wystarczyło machnąć nimi w kierunku dowolnego obiektu, by ten się otworzył, i machnąć po raz drugi - by się zamknął. Przy ładnej pogodzie latał nad miasteczkiem lub odwiedzał swego przyjaciela - mądrą sowę Uhu-Szuhu. Żałował tylko, że widzi wszystko wyłącznie po ciemku i marzył, by choć jeden raz obejrzeć miasteczko w świetle słońca - niestety mimo wielu prób, twardo przesypiał dnie i budził się wyłącznie o 12 w nocy.

Lepiej uważać, o czym się marzy...

Pewnego dnia (tak, dnia!) Mały Duszek wyszedł ze skrzyni, odkrył, że wszędzie jest jasno, on sam zrobił się czarny, na każdym kroku natyka się na ludzi, którzy na jego widok wpadają w panikę, trudno się schować, nie można się poradzić Uhu-Szuhu, bo ten we dnie śpi. Mieszkańcy miasteczka domagają się od władz zrobienia porządku z czarną zjawą, a oważ czarna zjawa próbuje rozpaczliwie powrócić do dawnego stanu rzeczy, ale zamiast o 12 w nocy, budzi się w południe... Wiele przygód przeżyje Duszek, zanim znajdzie pomocników w postaci trójki dzieci...

Otfried Preussler, Mały Duszek, Wydawnictwo Bona 2011



*To samo wydawnicwto wydało jeszcze trzy inne książki tego Autora (zerknijcie TU), zaś "Malutka czarwonica" została wznowiona przez Wydawnictwo Dwie Siostry w serii Mistrzowie Ilustracji (TU)

piątek, 3 kwietnia 2015

"Jedną rzecz musisz sobie rozważyć: czy masz zamiar być bohaterem tej przygody, czy też nie" (Czarodziejskie miasto - Edith Nesbit)

Edith Nesbit to jedna z najbardziej znanych angielskich pisarek dla dzieci, uważana za przedstawicielkę brytyjskiego "złotego wieku powieści dla dzieci". Tworzyła głównie literaturę fantastyczną, osadzając magiczne stworki i amulety w realiach współczesnej sobie Wielkiej Brytanii początku XX wieku. Akurat moja ukochana książka tej Autorki jest zupełnie realistyczna (nosi tytuł "Przygoda przyjeżdża pociągiem" i kiedyś na pewno o niej napiszę). Tym razem znalazłam się jednak na całkiem przeciwległym biegunie, bo wyszperana w bibliotece powieść Czarodziejskie miasto, której w dzieciństwie nie miałam okazji czytać, jest na wskroś fantastyczna - rzeczywistego świata bardzo tu malutko.

Dziesięcioletni Filip Haldane wiedzie szczęśliwy żywot pod opieką swojej dużo starszej przyrodniej siostry Heleny - kocha ją nad życie, zmarłych rodziców nie pamięta, żadnych zmian nie pragnie. Pewnego dnia okazuje się jednak, że Helena zaręcza się z ukochanym z młodości, mężczyzną niedawno owdowiałym. Po ślubie wraz z Filipem wprowadza się do jego wielkiego domu i odjeżdża z małżonkiem w podróż poślubną. Głęboko nieszczęśliwy Filip zraża do siebie całą służbę, a także przychylnie usposobioną córkę pana domu, Lucy. Bawiąc się samotnie, buduje ze wszystkich dostępnych zabawek i przedmiotów ogromne miasto. Na skutek czarów trafia do tego miasta, a za nim wędruje tam Lucy. Dwoje dzieci będzie miało okazję przeżyć wiele przygód i zjeść razem beczkę soli, zanim - rzecz jasna - nawiąże się między nimi trwała nić sympatii.

Nie wiem, jak odebrałabym tę książkę ćwierć wieku temu, ale kiedy czytałam ją teraz czułam się raczej znudzona - nie brakiem akcji, ale jej nadmiarem. Miasto jest nader skomplikowane i bardzo szczegółowo opisane, stosunki między mieszkańcami są bardzo wymyślne, dzieci wędrują także poza granicami miasta, czarodziejski świat się rozrasta, nieustannie pojawiają się nowi bohaterowie, końca nie widać. Autorka ma mnóstwo pomysłów i niestety nieznośną dla mnie chęć, by znajdować dla nich racjonalne uzasadnienie (moim zdaniem świat magiczny jest magiczny i nie ma co doszukiwać się dla każdego drobiazgu jakiegoś rozsądnego wyjaśnienia). Nie jest to zła książka, raz że Nesbit złych nie pisała ;), a dwa - niektórzy uważają ją nawet za najlepszą, więc może po prostu jestem już stara i nudna... Ale myślę, że młodzi czytelnicy znajdą w niej więcej przyjemności niż ja.

Powieść wydała w Polsce Nasza Księgarnia w 1973 r., w doskonałym przekładzie Ireny Tuwim i Juliana Stawińskiego, z ilustracjami Jana Marcina Szancera. Wspaniały ilustrator zmarł w roku wydania książki, czyżby to jego ostatnie ilustracje? Możecie je podejrzeć na świetnym blogu To dla pamięci. W 2002 r. została wznowiona przez wydawnictwo Zielona Sowa.

Edith Nesbit, Czarodziejskie miasto, Nasza Księgarnia 1973.
Cytat w tytule s. 90.

wtorek, 31 marca 2015

Dziewczę z sadu - Lucy Maud Montgomery

Dziewczę z sadu to chyba najbardziej słodka, cukierkowa i romantyczna z powieści Lucy Maud Montgomery. Niewiele tu jej trafnych i trzeźwych portretów czy obyczajowych smaczków, choć powieść nie jest ich całkiem pozbawiona. Historia jest wymyślna i naciągana, bohaterowie nieznośnie idealni, zakończenie nieprawdopodobne - ale całość mimo wszystko ma swój urok. Ot, staroświecki romans - przeczytałam go po raz pierwszy jako nastolatka, po raz drugi jako trzydziestoparolatka, za każdym razem z przyjemnością, choć nie jest to z pewnością moja ulubiona książka tej Autorki.

Nietypowo dla Montgomery - bohaterem powieści jest mężczyzna, a właściwie ideał mężczyzny: "Na jego widok mniej fortunni śmiertelnicy zastanawiali się, jakim prawem wszystkie dary losu przypadły jednemu osobnikowi. Był nie tylko mądry i przystojny, ale również obdarzony nieokreślonym wdziękiem, niezależnym od powierzchowności i zalet umysłu" (s. 11). Eric Marshall ukończył właśnie studia i postanowił po licencjacie zająć się prowadzeniem biznesu ojca, jednak na prośbę chorego przyjaciela zgadza się na krótko przejąć obowiązki nauczyciela w szkole w Lindsay, małej rolniczej osadzie na północy Wyspy Księcia Edwarda. Śmiertelnie znudzony pobytem na tym odludziu, jak i obowiązkami belfra, Eric szykuje się już do ucieczki, gdy podczas spaceru natyka się na położony na odludziu sad, a w nim - na ideał (rzecz jasna) dziewczęcia. "Twarz dziewczyny była owalna, a jej rysy, jakby wzięte wprost z kamei, wyrażały czystość, jaką mają oblicza aniołów i Madonn ze starych obrazów, nieskalanych tym co ziemskie" (s. 52). Dorzućmy do tego aksamitną cerę, grube czarne warkocze i błękitne oczy, które "błyszczały niczym gwiazdy" (s. 52) oraz genialną grę na skrzypcach. Okazuje się jednak, że życie dziewczyny to jedna wielka tajemnica - wiadomo kim jest, ale nikt z mieszkańców wioski nigdy jej właściwie nie widział, ponieważ trzymana jest przez opiekunów w izolacji, a w dodatku z winy własnej matki obciążona jest klątwą, w wyniku której nie może mówić. Oczywiście Eric wdrapie się zwycięsko na wszelkie kłody rzucane mu przez los pod nogi, więc powieść można czytać z satysfakcjonującą pewnością, że wszystko skończy się jak najlepiej. Jednocześnie należy przymknąć oko na nietolerancję (zapewne typową dla tamtych czasów, ale nietypową dla twórczości tej pisarki), sprawiającą, że każda osoba, w której żyłach nie płynie krew Anglosasów, jest z natury rzeczy podejrzana, a miłość do osoby niemej to powód do wstydu. Drugie oko przymykamy na fakt, że dla Erica podstawową zaletą Kilmeny jest jej zjawiskowa uroda.

 
Powieść była pierwotnie drukowana w czasopiśmie w odcinkach pod tytułem Una of the Garden, dopiero kiedy wydano ją w wersji książkowej bohaterka zyskała imię Kilmeny, a powieść tytuł Kilmeny of the Orchard. Była to trzecia wydana powieść pisarki, po dwóch tomach Ani, ukazała się w 1910 r. Nie udało mi się znaleźć informacji, czy Kilmeny została wydana w Polsce przed 1945 r., ale pierwsze powojenne wydanie miało miejsce w 1989 r. (Wydawnictwo Optimus). Od tamtej pory była wielokrotnie wznawiana, pod różnymi tytułami (Dziewczę z sadu, Kilmeny z sadu, Kilmeny ze starego sadu, Kilmeny ze Starego Sadu, Kilmeny z kwitnącego sadu) i w co najmniej czterech różnych przekładach.

L.M. Montgomery, Dziewczę z sadu, tłum. Magdalena Koziej, Wyd. Egmont 2014.

niedziela, 29 marca 2015

Stuart Malutki - E.B. White

Bardzo długo uczłowieczona myszka imieniem Stuart kojarzyła mi się tylko z amerykańskim filmem z 1999 r., w którym państwo Malutcy spotykają Stuarta w sierocińcu, adoptują go, a malec mimo swej myszowatości staje się pełnoprawnym członkiem ich rodziny. Oglądałam go pewnie 15 lat temu, ale wspominam z sympatią.


Pierwowzór literacki tym razem nie do końca mnie zachwycił. Powieść z 1945 r. byłam pierwszym dziełem amerykańskiego pisarza Elwyna Brooksa White'a kierowanym do dzieci (drugim była bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych Pajęczyna Szarloty z 1952 r.). Zainspirowany snem o maleńkim chłopczyku, który zachowywał się raczej jak myszka, spisał opowiadania o Stuarcie dla swoich licznych siostrzeńców (a może bratanków?), a dopiero wiele lat później przekształcił je w książkę. Odbiór książki był rozmaity - od uwielbienia po krytykę. Recenzent New York Times ocenił, że White pisze świetne sceny, zamiast tworzyć z nich historię i z tą opinią się zgadzam. Powieść, razem ze wspomnianą Pajęczyną Szarloty weszła jednak do kanonu amerykanskiej klasyki dziecięcej. W Polsce nie zyskała popularności - wydano ją po raz pierwszy dopiero w 1999 r., prawdopodobnie głównie ze względu na kinową ekranizację.


Dlaczego książka mnie nie zachwyciła? Już sam pomysł, że kobieta rodzi dziecko (w filmie mowa o adopcji), które okazuje się być myszą, wydał mi się dość upiorny, choć można odczytać go bardzo pozytywnie - rodzice nie odrzucają dziecka, nie dają mu odczuć, że jest inne. W pełni akceptują Stuarta i starają mu się zapewnić jak najlepsze warunki rozwoju. Raziło mnie jednak wrażenie, że Autor nie może się jakoś zdecydować na spójną konwencję. Jest trochę strasznie, trochę śmiesznie, trochę przygodowo, trochę familijnie, trochę absurdalnie, trochę romantycznie, trochę... Wszystkiego po trochu i każda scena z osobna ciekawa, ale dla mnie nie tworzyły one spójnej opowieści. Mam wrażenie, ze dla Autora w sumie też i może stąd otwarte zakończenie - robiące wrażenie urwanego. Jakby też nie bardzo wiedział, dokąd to wszystko zmierza.

Powieść jest króciutka, liczy raptem 100 stron, więc polecam jako małą ciekawostkę :) Ukazała się w serii klasyków dziecięcych wydawnictwa Prószyński i S-ka w 1999 r.

Powieść, jak wspomniałam, została dość luźno zekranizowana w 1999 r.:


Co ciekawe, trzy lata później nakręcono drugą część, która miała dużo więcej wspólnego z książką:

W 2005 r. powstała trzecia część, która trafiła od razu do dystrybucji video, a w przeciwieństwie do pierwszych filmów, była w całości animowana:


W 2003 r. powstał też kilkunastoodcinkowy animowany serial HBO, który jednak oparty był na ekranizacjach, a nie książce.

E.B.White, Stuart Malutki, Prószyński i S-ka 1999.

czwartek, 19 lutego 2015

Gałka od łóżka - Mary Norton

Zachwycona pierwszym tomem Pożyczalskich popędziłam do biblioteki po debiut Mary Norton, czyli "Gałkę od łóżka". Mówiąc ściśle, jest to wydane w jednej książce tłumaczenie obu tomów o zaczarowanej gałce od łóżka - The Magic Bed Knob (1943) i Bonfires and Broomsticks (1945) (angielski tytuł wydania zbiorowego to Bed-Knob and Broomstick (1957)). Nie tylko treść, ale i polskie wydanie jest już klasykiem - w tłumaczeniu Ireny Tuwim, ilustrowane wspaniale przez Jana Marcina Szancera. Szczęśliwie się złożyło, że powieść postanowiło wznowić Wydawnictwo Dwie Siostry w serii Mistrzowie Ilustracji (w 2011 r.), dzięki czemu urok pierwszego wydania polskiego został zachowany w całości.



Jak wiadomo, większość fantastycznych przygód przydarza się dzieciom z dala od rodziców, przynajmniej  w powieściach. Pewnego lata trójka rodzeństwa, Kasia, Karolek i Pawełek, została wysłana na wieś do ciotki. Wakacje zapowiadały się niezbyt ciekawie - przynajmniej dopóki Pawełek nie zauważył sąsiadki, panny Price, latającej na miotle. Panna Eglantyna Price, początkująca czarownica, ofiarowała dzieciom zaczarowaną gałkę od łóżka - wystarczyło ją przekręcić, a łóżko przenosiło się w dowolnie wybrane miejsce. Idealna rzecz, żeby natychmiast wpakować się w kłopoty... ale i przeżyć mrożącą krew w żyłach przygodę.
W drugiej części książki (pierwotnie - w drugim jej tomie) dzieci powracają na wieś, tym razem do domu panny Price, która zarzuciła naukę czarów. I tym razem jednak podróż zaczarowanym łóżkiem nie ominie bohaterów. Przenoszą się w przeszłość - w środek pełnego zabobonów XVII-wiecznego Londynu, gdzie spotykają czarownika Emeliusza. I trudno powiedzieć, czy go ratują, czy wprost przeciwnie...

Świetna lektura, która specjalnie się nie zestarzała i doskonal nadaje się na półkę w dziecięcym pokoju, tuż obok serii o Mary Poppins i powieści Edith Nesbit.

"Gałka od łóżka" została wydana także w 1998 r. przez wydawnictwo Prószyński i S-ka.



W 1971 r. książka została sfilmowana przez studio Walta Disneya, a film ów nie ma absolutnie nic wspólnego z powieściowym pierwowzorem. Mimo tego oceniany jest jako udany i bywa porównywany z adaptacją Mary Poppins (równie odległą od oryginalnej powieści zresztą).


niedziela, 15 lutego 2015

Dziedziczka z Blenheim - Geraldine Mockler

Geraldine Mockler to brytyjska autorka powieści dla dziewcząt, tworząca na przełomie XIX i XX wieku, całkiem zapomniana nawet we własnym kraju. W Polsce ukazała się tylko jedna jej książka - "Dziedziczka z Blenheim" (oryginalny tytuł to "Cousin Betty") - wydana w 1996 r. w serii Naszej Księgarni "O dziewczynach dla dziewczyn".

"Dziedziczka z Blenheim" to urocza ramotka, staroświecka powiastka o tym jak dobre dziewczęce serce potrafi przezwyciężyć cudze uprzedzenia. Nic wielkiego, nic co warto znać, po prostu sympatyczna, nieskomplikowana historia, która pozwala przyjemnie spędzić jeden krótki wieczór (książka ma zaledwie około 180 stron).


Trzy siostry, Delia, Katarzyna i Klaudia, osierocone we wczesnym dzieciństwie, zostały przygarnięte przez daleką i bardzo bogatą kuzynkę Annę. Wychowane w zbytku, przyzwyczajone do stylu życia klasy wyższej, zostają - po nagłej śmierci swej dobrodziejki - niemalże wyrzucone z salonów na bruk. Kuzynka Anna nie spisała testamentu,  więc cały jej majątek przeszedł na ręce jej bratanicy Elżbiety, której kobieta nawet nie znała (jej brat został wydziedziczony i zerwał więzi z rodziną).
Siostry zmuszone były opuścić swą dotychczasową rezydencję, przenieść się do maleńkiego domku, daleko na odludziu i utrzymywać się z bardzo skromnego rocznego dochodu. Dumna Delia stanowczo odrzuciła propozycje Elżbiety (przekazywane przez prawnika), gotowej pomóc nieznanym krewniaczkom. Nie wiedziała jednak, na co stać kuzynkę Betty.
Wcześnie osierocona Betty, wychowywana przez dwie oschłe stare panny, postanowiła wreszcie spełnić swoje marzenie - którym nie było wcale zdobycie majątku (do tej pory żadnego nie miała), lecz rodziny. Pod przybranym nazwiskiem udała się do miasteczka, w którym zamieszkały dziewczęta, gotowa skruszyć serca zawziętych sióstr.

Jest ciepło, miło, miejscami zabawnie i wszystko kończy się dobre. Rozgrzewająca lektura na zimę.



niedziela, 8 lutego 2015

Klasyka Pięknie Wydana - Seria Romantyczna wydawnictwa Egmont

Seria Romatyczna wydawnictwa Emont liczy sobie obecnie pięć pozycji. Kierowana jest, jak można się domyślić, do płci pięknej - nie tylko do jej młodych przedstawicielek (ok. 13-16 lat), ale także do ich "wiedzionych sentymentem mam i babć".

Wiekowo plasuję się już w sumie na pozycji sentymentalnej matki nastoletnich dzeci (choć posiadam tylko bardzo nieletnie), ale po serię sięgnęłam z przyjemnością. Książki charakteryzuje wygodny nieduży format, urokliwe okładki (utrzymane w jednoznacznie romantycznej stylistyce), porządny skład. Urzekły mnie kwiatowe wzory na wewnętrznej stronie okładek - w każdej książce inne. Bardzo sobie cenię takie detale. Wydanie jest moim zdaniem idealne dla dorosłych wielbicielek klasyki dla dziewcząt. Gdybym była dzieckiem, brakowałoby mi w nich ilustracji, zwłaszcza w "Małej księżniczce", odpowiedniej dla dzieci młodszych niż nastoletnie.

Wydawnictwo nie ma na razie konkretnych planów co do kontynuowania serii, ale ja mam ogromną nadzieję, że zostaną w niej wydane książki Jean Webster - "Tajemniczy opiekun", do której bardzo chętnie powracam, a zwłaszcza "Kochany wrogu", której w ogóle nie da się znaleźć w polskim wydaniu książkowym.

Do tej pory ukazały się:

Eleanor H. Porter, Pollyanna, tłum. Tadeusz i Halina Evertowie, Egmont, Warszawa 2013.

 


Eleanor H. Porter, Pollyanna dorasta, tłum. Tadeusz i Halina Evertowie, Egmont, Warszawa 2013.
Bardzo podobają mi się okładki obu tomów o Pollyannie, moim zdaniem są najlepsze w serii.



Frances Hodgson Burnett, Mała księżniczka, tłum. Józef Birkenmajer, Egmont, Warszawa 2014.



Lucy Maud Montgomery, Dziewczę z sadu, tłum. Magdalena Koziej, Egmont, Warszawa 2014.



Lucy Maud Montgomery, Błękitny zamek, tłum. Joanna Kazimierczyk, Egmont, Warszawa 2013.



O poszczególnych książkach opowiem w kolejnych wpisach (bo oczywiście pochłonęłam serię w ciągu kilku dni).


środa, 21 stycznia 2015

"...w pewnym sensie ważniejszym domem jest dom dziadków. Jest po prostu więcej domem. Domem zawsze naszym i zawsze dla nas otwartym." (Anna Kamieńska, Samowarek mojego dziadka)

Ciepła opowieść w sam raz na Dzień Babci i Dzień Dziadka, o wspaniałej relacji łączącej dziadków z wnukami.

Myrka i Piotrek mają oczywiście swój dom rodzinny, z kochającą mamą i czasem nieco surowym, ale równie kochającym ojcem, filologiem klasycznym. Jednak przedkładają nad niego  dom dziadków, w którym czują się najbardziej u siebie. Drewniany dom (żadnych wielkich wygód, telewizora, komputera - kto o tym wtedy słyszał, telefonu nawet brak), pełen tak cudownych skarbów jak stary samowar, który dziadek przerabia na automobil, czy guziki gromadzone przez babcię, a jeszcze bardziej - pełen miłości i akceptacji. Piotrek jest szalonym wynalazcą (zdaje się, że odziedziczył te ciągoty po dziadku właśnie), a jego wynalazki, jak choćby Maszyna do Straszenia Nieproszonych Gości, potrafią przyprawić ojca prawie o zawał. Dziadek natomiast, zamiast się denerwować, chętnie bierze udział w udoskonalaniu przedziwnych wytworów wnuczkowej wyobraźni. Babcia zwana Rzymem (a także Sekundą, Minutką i milionem innych imion) ma ogromne poczucie humoru, uwielbia tańczyć i zbierać grzyby, z każdym chętnie porozmawia, a wnuki spokojnie wyratuje z dowolnych tarapatów, czy to zniszczony strój galowy, czy ucieczka z domu. Każdemu życzyłabym takich dziadków, a sobie - żeby kiedyś być taką babcią dla własnych wnuków. Historie o domu dziadków przeplatane są baśnią, opowiadaną przez dziadka, o dzielnym królu Mateuszu i jego spotkaniach z czterema żywiołami.

Powieść ukazała się po raz pierwszy w 1967 r. i doczekała wznowienia w 1970 r. - nowszych wydań brak. Sama nie zetknęłam się z tym tytułem w dzieciństwie, nie w całości. Ale fragment o świętowaniu lanego poniedziałku ("Empiryczne mazurki") był zamieszczony w zbiorze opowiadań i pamiętam go doskonale (tytułu zbioru nie mogę sobie przypomniec, ale postaram się uzupełnić tę informację).

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Nowy cykl: A kto to napisał? Astrid Lindgren



Życie pani Lindgren odmieniło się gwałtownie w 37. wiośnie (a właściwie jesieni) jej życia. Dotąd wiodła przykładne życie żony pana Lindgrena i matki dwójki dzieci, syna i córeczki, pracując dorywczo jako stenografistka i redaktorka. W najśmielszych snach nie przypuszczała, że resztę swojego dotąd spokojnego życia spędzi jako jedna z najbardziej znanych i wpływowych osób w kraju, że z jej opiniami będzie się musiał liczyć rząd, że będzie sławna za granicą, a o spotkanie z nią będą zabiegać głowy państw. Gwoli sprawiedliwości, kiedy już nie była zwykłą panią Lindgren, ale TĄ Astrid Lindgren, pozostawała nieustannie zdumiona i zakłopotana swoją sławą.


We wrześniu tego znamiennego roku 1944 powieść „Zwierzenia Britt-Mari” zdobyła 2. miejsce w konkursie małego, świeżo założonego wydawnictwa Rabén & Sjӧgren. Prace były anonimowe, ale jury bardzo liczyło, że autorką „Zwierzeń…” jest znana pisarka o pseudonimie Bang. Nazwisko Astrid Lindgren wywołało jęk zawodu.

Choć „Zwierzenia…” zostały opublikowane jako debiut A.L., tak naprawdę pierwszą powieścią, którą napisała Astrid, była Pippi Pończoszanka. Rudowłosa buntowniczka została powołana do życia trzy lata przed pamiętnym konkursem, a narodziła się za sprawą Karin, córeczki Astrid. Chora dziewczynka wymyśliła nazwisko i zażyczyła sobie opowieści o takiej właśnie postaci, a matka sprostała zadaniu. Wiosną 1944 r., leżąc ze skręconą nogą w łózku, Astrid spisała wymyślone przygody Pippi, ale przez dłuższy czas służyły one tylko rozrywce jej dzieci i ich znajomych, bowiem wydawnictwo Bonnier, do którego Astrid się zwróciła, odrzuciło Pippi. Ciekawe, jak bardzo żałowali tego kroku, kiedy Pippi stała się największym szwedzkim bestsellerem wszech czasów dla dzieci… W późniejszych latach sam pan Bonnier przyznał, że osobiście sprzeciwił się opublikowaniu Pippi: „Sam miałem małe dziecko i kiedy pomyślałem, że mogłoby wziąć przykład z tej dziewczynki, przeraziłem się. Cukier na podłodze i bałagan w pokoju dziecinnym. Nie nie miałem odwagi brać za to odpowiedzialności.” (s. 216)

Nie on jeden żywił takie obawy – postać Pippi jeszcze długo wzbudzała wielkie kontrowersje w kraju i poza nim, mimo, że ukazała się (w rok po „Zwierzeniach Britt-Mari”, także w wydawnictwie Rabén & Sjӧgren) w wersji dość zmienionej w porównaniu z pierwowzorem wysłanym Bonnierowi. „Astrid Lindgren wykreśliła niektóre epizody i dialogi, zabawne raczej tylko dla dorosłych, raz przytłumiła bezczelność Pippi” (s. 217) Szanowany profesor Landqvist skrytykował Pippi w swoim artykule, twierdząc, że autorka jest „niekulturalnym beztalenciem, a Pippi chorobliwie nienormalna”. (s. 219) Książce zarzucano często działanie demoralizujące.


W tym samym roku wydano „Kerstin i ja”, idylliczny obraz dorastania na wsi (książka doczekała się polskiego przekładu dopiero w 2010 r.), a do druku przyjęto „Dzieci z Bullerbyn”, inspirowane dzieciństwem Astrid i jej rodzeństwa. Od tej pory powieści posypały się lawinowo – ukazywały się co roku, niekiedy nawet dwie w jednym roku, a dopiero od połowy lat 60. ciut rzadziej, co 2-3 lata – trzymając niezmiennie wysoki poziom. Ostatnią książką, którą napisała A.L. była doskonała „Ronja, córka zbójnika”, genialne zwieńczenie wspaniałego dorobku.



AL pisała ciepłe i miłe książki, była ciepłą i miłą osobą, ale nie wolną od melancholii. Obawiała się samotności. Zdawała sobie sprawę, że dzieci odejdą z domu i zostanie sama z mężem. „Pozwól (Boże) aby na koniec został Sture + Astrid, a tamci dwoje niech będą szczęśliwi każde po swojemu. Może kiedyś zostanie Astrid + nikt.  Akurat teraz myślę, że wszystko się może zdarzyć. Życie to krucha rzecz, a szczęście tak trudno zatrzymać”. (s. 242) Rzeczywistość przyniosła najsmutniejszą opcję – Astrid + nikt. Syn ożenił się w 1950 r., dwa lata później zmarł mąż Astrid, Sture, a córka Karin wyszła za mąż w 1958 r. Astrid była wtedy uznaną pisarką, wydała ok. 30 książek w wielkich nakładach, w Szwecji i poza nią, była osobą publiczną, wielokrotnie nagradzaną. Ale to wszystko wydawało jej się mało rzeczywiste – w przeciwieństwie do samotności, z czteroosobowej rodziny zamieszkującej dotąd lokatorskie mieszkanie na Vasastan została tylko ona. (Nawiasem mówiąc, Astrid mieszkała w tym mieszkaniu od lat 40., pomimo potężnych zarobków, którymi wspierała osoby prywatne i organizacje, m.in. zajmującą się prawami dziecka. Jedyną „ekstrawagancją” było kupno i remont domu w Vimmerby, w którym się wychowała i do którego zawsze powracała). Po pewnym czasie jednak okazało się, że dobrze odnajduje się w samotności – zdecydowanie lepiej niż w świetle jupiterów „…tęsknię do moich dzieci i wnuków, jeśli ich nie widzę, ale to nie przeszkadza, że szalenie lubię być sama…”. (s. 260)




Długo jeszcze można opowiadać o Astrid Lindgren, bo to przesympatyczna postać. Ale jeśli chcecie wiedzieć więcej, przeczytajcie sami biografię, na podstawie której powstawała ta notka:

Margareta Strömstedt, Astrid Lindgren. Opowieść o życiu i twórczości, Nasza Księgarnia 2000.






Inne książki o Astrid Lindgren, które ukazały się w Polsce:

  1. Johan Erseus , Jacob Forsell , Margareta Stromsteedt, Portrety Astrid Lindgren, Nasza Księgarnia 2007
  2. Astrid Lindgren, Samuel August z Sevedstorp i Hanna z Hult, Nasza Księgarnia 1992 (Opowieści autobiograficzne samej pisarki). 
  3. Christina Bjork, Przygody Astrid - zanim została Astrid Lindgren, Wydawnictwo Zakamarki 2007 (Dla młodych czytelników).

 

czwartek, 15 stycznia 2015

"Pożyczanie to zajęcie wymagające dużych umiejętności, to prawie sztuka" (Mary Norton, Kłopoty rodu Pożyczalskich)

Ominęła mnie w dzieciństwie Mary Norton - wielka szkoda. Za to pierwszy tom, który kupiłam przyszłościowo dla córki (skuszona ilustracjami Emilii Dziubak, którą wielbię), połknęłam w jeden dzień i jestem zachwycona. Rzadko zdarzają się powieści dla małych czytelników, które dorosły może czytać bez odrobiny taryfy ulgowej, "no bo to przecież jest dla dzieci, więc ciut uproszczeń, trochę naciągania można zrozumieć". Ale się zdarzają, a to właśnie przykład. Nie dość, że nie musiałam przymykać oka, to jeszcze natrafiałam na smaczki dla dorosłych, choćby - nazwijmy to - efekt kieliszka madery ;) Dawno nie byłam taka uszczęśliwiona, jak wtedy, kiedy się zorientowałam, że pisarka stworzyła kolejne cztery tomy o Pożyczalskich. Mam nadzieję, że wszystkie są równie dobre.

A o czym jest książka? O pewnym domu.
To był idealny dom dla Pożyczalskich, pełen skrytek, w których można się schować, i nieużywanych drobiazgów, które można łatwo pożyczyć, ale z niewielką liczbą mieszkańców: tylko stara ciotka Zofia, która prawie nie ruszała się z łóżka, jej służąca Dorota i ogrodnik Felicjan. No i nie było w nim kota. Co prawda Pożyczalskich też tu było niewielu - z licznej populacji została tylko jedna rodzina: Strączek i Dominika Zegarkiewiczowie oraz ich córka Arietta. Maleńcy ludzie, ot kilkanaście centymetrów wzrostu, żyjący z tego, co udało im się - jak to nazywali - pożyczyć od dużych ludzi. Oczywiście musieli przy tym zachowywać ostrożność, bo choć duzi ludzie byli z pewnością stworzeni tylko po to, by zapewniać dobra Pożyczalskim, to jednak mieli nieprzyjemny zwyczaj uznawania dostrzeżonych ludzików za szczury i sprowadzania kotów oraz szczurołapów.

Pożyczalscy wiedli przyjemne i wygodne życie w swoim mieszkanku pod podłogą domu - choć dość samotne, co ciążyło głównie 13-letniej Arietcie, wyrywającej się na świat zewnętrzny, wbrew swojej bardzo zachowawczej matce. Dominika prowadziła dom, Strączek wyprawiał się na pożyczalskie łowy, a Arietta pisała dziennik i marzyła o innym życiu. Tak to wyglądało do czasu, kiedy w domu zamieszkał Chłopiec, który okazał się dla małych ludzi dobroczyńcą i przekleństwem zarazem.




Mary Norton, angielska aktorka teatralna, zaczęła pisać książki dopiero kiedy na świat przyszły jej dzieci. Zadebiutowała powieścią dla dzieci "Gałka od łóżka" (The Magic Bed Knob; or, How to Become a Witch in Ten Easy Lessons) w 1943 r., dwa lata później wydała jej drugi tom. Dopiero w 1952 r. ukazał się pierwszy z pięciu tomów Pożyczalskich "Kłopoty rodu Pożyczalskich" (The Borrowers), za który otrzymała The Carnegie Medal, angielską nagrodę literacką za książkę dla dzieci lub młodzieży.

W Polsce "Kłopoty rodu Pożyczalskich" ukazały się po raz pierwszy w 1961 r. w Naszej Księgarni, a po niej kolejne cztery tomy, wszystkie w równie paskudnych okładkach, jak ta obok. Kolejne wydanie było już wizualnie przyjemniejsze - w serii Klasyka Dziecięca wydawnictwa Prószyński i ska. Ostatnie wydanie to moim zdanie wizualne cacko - doskonały papier, skład, ilustracje oprawa - brawa należą się Wydawnictwu Dwie Siostry.

Wszystkie wydania opierały się na tłumaczeniu Marii Wisłowskiej, bardzo dobrym, choć dziwne rzeczy dzieją się w nim z imionami bohaterów. Arietty pozostaje na szczęście Ariettą, ale jej ojciec Pod jest Strączkiem, a jego żona Homily - Dominiką (rozumiem odniesienie się do słowa "home", ale i tak polskie imię dziwnie nie współgra ze Strączkiem). Dalej mamy wujka Henryka - w oryginale Hendreary, i jego żonę Lucy (angielskie imię, a w oryginale w ogóle Lupy) i ich córkę Eggletinę, wcale nietłumaczoną. Dla przeciętnego czytelnika to pewnie nie ma znaczenia, ale ja się akurat lubię czepić niejednolitego przekładu imion ;)


Powieść była wielokrotnie ekranizowana, ale jedyna warta obejrzenia wersja to japońska animacja z 2010 r. pt."Tajemniczy świat Arietty", wyprodukowany przez Studio Ghibli.


Poza tym istnieje dość wierna ekranizacja z 1973 r., która bardzo się już zestarzała wizualnie, dwa sezony miniserialu BBC z 1992 r., uwspółcześniona amerykańska adaptacja z 1997 r., w której małych Pożyczalskich gania po całym domu agent nieruchomości (sic!) i również uwspółcześniona adaptacja BBC z 2011 r. w klimatach świątecznych.