wtorek, 24 maja 2016

Czas próby - Hester Burton

Kiedy pożyczałam tę książkę z biblioteki, nie wiedziałam o niej zupełnie nic. Nazwiska autorki nigdy wcześniej nie słyszałam, tytuł do oryginalnych nie należy. Szczerze mówiąc, poza retro-okładką i faktem, że książkę wydała Nasza Księgarnia (w 1972 r.), najbardziej zafrapowało mnie to, że ostatnio powieść wypożyczono w 1993 roku. Książka przeleżała na półce, nieczytana, ponad dwadzieścia lat... Potraktowałam to jak wyzwanie ;)

Zdobyłam w ten sposób nie byle jaki okaz, bo - jak się okazało - za "Czas próby" (Time of Trial, 1963) autorka otrzymała Carnegie Medal - nagrodę literacką za książkę dla dzieci i młodzieży, napisaną w języku angielskim i wydaną w Wielkiej Brytanii. Laureatami tej nagrody są m.in. Terry Pratchett, Phillip Pullman, a nawet C.S. Lewis.



Bohaterką książki jest siedemnastoletnia Magaret Pargeter, córka księgarza. Jej ojciec jest człowiekiem o dość rewolucyjnych poglądach, jak na początek XIX wieku, kiedy dzieje się cała historia. Wrażliwy na widoczną w okolicy nędzę, głosi hasło ziemi w rękach angielskiego ludu - uważa, że ziemia powinna należeć do władz parafialnych, a nie właścicieli dużych farm. Czytuje "buntownicze" książki i próbuje je sprzedawać. Margaret ma też brata, Johna, z którym od dziecka się spiera. Chłopak ceni głównie wartości materialne, książek czytać nie lubi, w księgarni jest nieszczęśliwy, chce zostać oficerem.

"Margaret kochała swego ojca; kochała stęchły zapach jego książek; rozumiała cel jego marzeń. Ale tak jak John kochała także przyjemne rzeczy tego świata. Uważała, ze czasem za wiele cierpi się dla zasad. (s. 15)

Margaret kocha się w młodym medyku, Robercie Kerridge'u, który przebywa na stancji u jej ojca (istnieją dalekie powiązania między rodzinami, ale w przeciwieństwie do Margaret, Robert pochodzi z bardzo zamożnej rodziny). Spokojne życie dziewczyny ma się jednak wkrótce zakończyć - wszystko zmienia katastrofa, do której dochodzi w pobliżu księgarni. Wali się jedna z licznych kamienic czynszowych, zaniedbanych do granic możliwości przez bogatych właścicieli, a zamieszkana przez kilka ubogich rodzin. Giną wszyscy poza małym chłopcem, Eliaszem, którego udaje się wyciągnąć z ruin. "Był tak wynędzniały, że nie wyglądał na dziecko, a raczej na podstarzałego elfa" (s. 26)

Ojciec Margaret postanawia wystąpić przeciw kamienicznikom, którzy doprowadzili  do katastrofy. Podobne katastrofy zdarzają się w Londynie dwa razy na rok. I nic się nie robi. Nic się nie robi, ani im zapobiec. Kamienicznicy dalej wyduszają z ludzi czynsz za te mordercze pułapki". (s. 34) "Anglia prowadziła wojnę, walkę z Francją na śmierć i życie. Nędzarze musieli znosić swój los. Bunt był zdradą ojczyzny". (s. 27) Tym samym ojciec Margaret zostaje oskarżony o podżeganie do rewolucji. Dziewczyna traci ojca, a także brata i dach nad głową, zmuszona jest opuścić Londyn. Nadchodzi dla niej czas próby. Jak sobie poradzi?

Trochę Austen, trochę Dickens, trochę szkolna lektura o społeczeństwie klasowym, a trochę... kryminał - miszmasz, ale wart przeczytania. Doskonały obrazek obyczajowy, który pozwala podejrzeć angielską rzeczywistość sprzed 200 lat.
 

poniedziałek, 16 maja 2016

Cesia - Natalia Rolleczek



Bardzo ładna ta "Cesia" jest, zwłaszcza części opisujące życie na wsi są nadzwyczaj wdzięczne.

Kiedy zaczęłam czytać "Cesię" miałam nieodparte wrażenie, że zawiązanie fabuły przypomina mi jakąś inną książkę. I przypomniałam sobie - "Bułeczkę" Jadwigi Korczakowskiej. "Cesia" to taka "Bułeczka" dla nieco starszych czytelników. Tu też mamy dziewczynkę, która wychowywała się od dziecka na wsi i nagle zostaje rzucona, niemal sama, w środek dużego miasta. Ciągle mnie zaskakuje, że zaledwie 50 lat temu nikt się specjalnie nie patyczkował z psychiką dziecka. Zupełnie nikt dorosły nie zastanowił się, jak taka zmiana może być odbierana przez jej nie tyle podmiot - co przedmiot. Dziecko ma robić to, co dorośli zdecydowali dla jego dobra i jeszcze to doceniać. Żadnych traum. Na szczęście Cesia, dzielna dziewczyna, poradziła sobie, zacisnęła zęby i poszła do przodu.

Cesia mieszkała od urodzenia na wsi, w Modrzanach, w domu dziadków, razem z tatusiem, ich synem, i mamą, pielęgniarką. Matka była "miastowa", warunki higieniczne wsi ją przerażały, a to kura łazi po stole, a to dziecko chrupie niedokładnie obraną marchewkę... Po tragicznej śmierci męża nie miała ochoty dłużej tkwić u teściów, przeniosła się do miasta, a Cesia kolejne trzy lata spędziła z dziadkami. Wreszcie mama przysłała list, nakazując Cesi przyjechać do siebie, do Krakowa, gdzie miały zamieszkać wspólnie. Niestety, na miejscu okazało się, że to "wspólnie" to dopiero za jakiś czas. Chwilowo Cesia została ulokowana u znajomej matki, wdowy z dwójką dzieci. Z niezbyt sympatyczną dwójką, dodajmy, gardzącą "wsiową" lokatorką. Chęć bycia blisko matki (dość nieczułej według dzisiejszych standardów, ale dziecka się nie wyrzekła, wikt i opierunek zapewniła, więc może się nie znam..) sprawiła, że Cesia zdecydowała się wytrwać, mimo niespełnionych nadziei i tęsknoty za dotychczasowym domem.

Po licznych i dość nieprzyjemnych przygodach, Cesia zaczęła odnajdywać swoje miejsce w tej układance. Nawiązała pierwsze znajomości, ze stolarzem, mieszkającym w tym samym budynku, z cygańskim chłopcem (bardzo mnie zdziwił - pozytywnie - wątek Laszlo, mam wrażenie, że Cyganie są zupełnie nieobecni w polskiej literaturze dla dzieci), z Wiesią, dziewczynką z tej samej klasy, mieszkającą w domu dziecka. Żyła jednak nadal wspomnieniami - bardzo urokliwe są opisy życia na wsi w tej aż sama miałam ochotę porzucić miasto, kiedy je czytałam. I chociaż jej miejskie życie coraz lepiej się układało - w bliskiej perspektywie pojawia się szansa na mieszkanie z mamą i - niestety - jej nowym mężem (co Cesia zniosła mężnie), to całą swoją przyszłość wiązała z Modrzanami, porywając  tą wizją jeszcze kilkoro swoich przyjaciół.

Autorka, Natalia Rolleczek (ur. 1919), to jedna z najbardziej znanych polskich pisarek dla dzieci z okresu PRL, ale jakimś cudem zupełnie mnie w dziecinstwie ominęły jej książki - z chęcią nadrobię.


Natalia Rolleczek, Cesia, Nasza Księgarnia, Warszawa 1971
ilustr. Maria Uszacka


wtorek, 29 marca 2016

Tajemniczy Ogród - F.H. Burnett / Powrót do tajemniczego ogrodu - Holly Webb

Dobra literatura dla dzieci to przede wszystkim dobra literatura, adresat jest sprawą drugorzędną. Nie jest pisana "pod dzieci", tak żeby młody czytelnik na pewno wszystko pojął, żeby jakiś temat nie był dla niego zbyt trudny, zbyt traumatyczny, nieodpowiedni, bohaterowie nie są celowo uproszczeni, żeby mały czytelnik nie miał problemu z odczytaniem ich intencji. Dzięki temu młody czytelnik 30+ ma taką samą frajdę z lektury, jak czytelnik dziesięcioletni.
Takie wnioski nasunęły mi się z lektury starego dobrego "Tajemniczego ogrodu" i jego współczesnej kontynuacji, czyli "Powrotu do tajemniczego ogrodu" Holly Webb.


 
Tajemniczy ogród został wydany w 1910 r., najpierw w odcinkach, w roku następnym już jako całość, i przez wiele lat pozostawał w cieniu innych książek F.H. Burnett, przede wszystkim "Małego lorda", uważanego za najważniejsze dzieło pisarki. Pod koniec XX w. nikt nie miał już jednak wątpliwości, że "Tajemniczy ogród" jest obowiązkową pozycją na liście najważniejszych książek dla dzieci.

Opisana w powieści historia małej Mary Lennox rozpoczyna się w indyjskich koloniach, upalnych i gwarnych, żeby przenieść się na opustoszałe yorkshirskie wrzosowiska. Mała Mary zostaje osierocona w dziesiątym roku życia i odesłana z kolonii do domu swego nieznanego wuja w Yorkshire. Jedyne, czego się o nim dowiaduje, to że mieszka on w ogromnym domu o stu zamkniętych pokojach, jest garbaty, niechętny ludziom, odkąd zmarła jego ukochana żona, oraz że na pewno nie będzie się nią zajmował. Inne dziecko pewnie wpadło by w rozpacz, usłyszawszy takie wieści, ale Mary, wiecznie skwaszona, antypatyczna dziewczynka, chce tylko, by zostawiono ją w spokoju - choć odnalezienie się w rzeczywistości, w której wyręczającą ją we wszystkim indyjską nianię zastępuje hoża angielska dziewczyna, która przywykła mówić, co myśli, nie jest wcale proste. Nuda dziecinnego pokoju, całkiem pozbawionego zabawek, skłania ją do wyjścia do ogrodów, zwłaszcza że kryje się tam tajemnica - jeden z nich, piękny, kwiatowy, porośnięty różami ogród zmarłej pani Craven, pozostaje zamknięty od dziesięciu lat. Furtki w murze brak, klucz też dawno ukryto. Kiedy przy pomocy wszędobylskiego rudzika, Mary udaje się odnaleźć ogród, zaczynają dziać się dobre czary - wraz z wiosną, przemiana następuje nie tylko na grządkach, ale także w głowie i sercu Mary oraz w całym domu Cravenów - który zresztą skrywa jeszcze jedną tajemnicę.

Historię tajemniczego ogrodu czytałam wiele razy w dzieciństwie, wróciłam do niej po dwudziestu latach i jestem tak samo zachwycona. Nie zmieniłabym w niej nawet słowa. Czary, które odprawia natura oraz Mary, Dick i Colin, nadal sprawiają, że mam ochotę wybiec z domu i odetchnąć pachnącym wiatrem wrzosowisk, a potem przekopać kilka grządek ;) I mam ochotę wracać do tej historii, jeszcze i jeszcze raz. Z zapałem sięgnęłam więc po kontynuację, napisaną przez Holly Webb, brytyjską autorkę licznych książek dla dzieci. Efekt był dość średni, powieść czyta się letnio, bez bólu, ale i bez zachwytu. Jest to już zdecydowanie literatura dla dzieci, a nie po prostu dobra literatura. Dziesięciolatki powinny być zadowolone, ale dorosły czytelnik dostrzeże wszystkie niedociągnięcia, zwłaszcza zbyt mocne ściąganie z oryginału oraz schematyczność akcji i postaci.
Akcja rozgrywa się trzydzieści lat po pierwowzorze, na początku drugiej wojny światowej. Emmie Rose jest sierotą. Ze względu na bliski wybuch wojny cały sierociniec zostaje ewakuowany do Yorkshire, do wielkiego domu państwa Cravenów. Emmie jest zrozpaczona, bo musi zostawić w Londynie kotkę, którą oswoiła, jedyne stworzenie na świecie, które kocha. Rozpacz początkowo przesłania jej cały świat, ale powoli zaczyna czuć się lepiej w swym nowym miejscu pobytu, zwłaszcza, kiedy odnajduje w szufladzie pamiętniki małej Mary Lennox i trafia do dawnego tajemniczego ogrodu, który wydaje się opustoszały. Czy dobre czary, które w nim drzemią, odmienią także jej los?

W oryginale mamy bohaterów z krwi i kości. Mary, dziecko uroczej, uwielbianej przez wszystkich matki - ale dziecko przez tę matkę niechciane, wychowywane tak, żeby jej nie przeszkadzało, przez ustępującą jej we wszystkim służbę, wyrasta na prawdziwego rozkapryszonego potwora. Nie ustępuje jej kuzyn Colin, mały despota, którego żądania wszyscy muszą spełniać, bo inaczej doprowadza się do histerii, która z kolei wywołuje u niego chorobę. Ale to też w środku małe wystraszone dziecko, przekonane, że ojciec go nie kocha, ona sam niedługo umrze, a jeśli nie to będzie garbaty, co wydaje mu się równie straszne jak śmierć. Pan Craven - zasklepiony w swoim bólu i żałobie, nie dostrzega, że czyni tym nieodwracalną krzywdę synowi. Nie jest złym ojcem, ale - jak pisze Autorka - po prostu wcale nie chce być ojcem. Nawet drugoplanowi bohaterowie nie są zarysowani byle jak. Gospodyni, pani Medlock, nie jest czarnym charakterem (wbrew temu, co zrobiła z nią w ekranizacji Agnieszka Holland), ale kobietą, która nie lubi zajmować się dziećmi i cieszy się, kiedy te nie wchodzą jej w drogę. Lekarz Colina jest zarazem jego wujem, więc odziedziczy majątek Cravenów, jeśli Colin umrze - ale tu też Burnett nie idzie na łatwiznę, czyniąc z niego czarny charakter - doktor Craven majątkiem by nie pogardził, ale jednocześnie nie chce krzywdy chłopca. Itd.

Holly Webb bardzo wyraźnie "ściąga" z pierwowzoru - bohaterka jest w tym samym wieku, także jest sierotą, przez nikogo nielubianą i wiecznie skrzywioną, choć widać, ze ta rzekoma antypatyczność Emmie jest bardzo wysilona. W ogrodzie spotyka starego, brzydkiego, mrukliwego ogrodnika, alter ego Bena Weatherstaffa oraz - oczywiście - rudzika. W domu słychać płacz małego chłopca - w oryginale był to Colin Craven, tu mamy syna Colina, Jacka. "Pamiętniki" Mary Lennox streszczają akcję pierwszej powieści. Bohaterowie są schematyczni, Emmie jest niesympatyczna tylko na pozór, w środku miła i wrażliwa, Jack podobnie, państwo Craven i pani Sowerby są po prostu mili, ogrodnik Dick Sowerby miły, ale skrzywdzony przez życie (rany po pierwszej wojnie), pani Dearlove niemiła i kotów nie lubi... Więcej o tych bohaterach powiedzieć się nie da. Akcja jest dość przewidywalna, a jej największą zaletą jest to, że nie próbuje na siłę doprowadzić do zbyt słodkiego końca - wojna trwa, wszystko jeszcze może się zdarzyć.

W Polsce "Tajemniczy ogród" ukazał się po raz pierwszy w 1914 r. w przekładzie Jadwigi Włodarkiewiczowej i w tym tłumaczeniu był wielokotnie wznawiany (ostatnio ponoć w 2011 r.) Od lat 90. pojawiły się też nowe tłumaczenia: Zofii Siewak-Sojki (1995), Anny Staniewskiej (1995, 1998), Zbigniewa Batko (1998) i Pawła Beręsewicza (2009) (dane wg Wikipedii). Najnowsze wydanie wydawnictwa Znak Emotikon, które czytałam, to przekład Zbigniewa Batko i bardzo mi się on podobał, bo zachował zdrowe proporcje między wersją klasyczną, a współczesnym językiem. Przyznam, że pozostaję sceptyczna co do zbytniego uwspółcześniania języka klasyków, żeby był "zrozumiały" dla współczesnego odbiorcy. Jak wszystkie wydania z tej serii Znaku, obie ogrodowe części są bardzo porządnie wydane, w twardej oprawie, na kremowym papierze, dopracowane edytorsko i jedyne zastrzeżenie, jakie mogłabym mieć, to brak obrazków.

Jeśli komuś zależy na obrazkach, to ukazały się dwie ciekawe wersje ilustrowane, oba w starym przekładzie Włodarkiewiczowej - z ilustracjami Roberta Ingpena  oraz z ilustracjami Ingi Moore.





Powieść była wielokrotnie ekranizowana, a najciekawszą filmową wersję wyreżyserowała Agnieszka Holland w 1993 r.

Powstała także ekranizacja-kontynuacja, zatytułowana "Powrót do tajemniczego ogrodu" (Back to Secret Garden, 2001), której akcja dzieje się po drugiej wojnie światowej i nie ma nic wspólnego z kontynuacją książkową Holly Webb.
Dla porządku odnotowuję też, że powstała książkowa kontynuacja Susan Moody, także o tytule "Powrót do tajemniczego ogrodu", która opowiada dalsze losy Mary, Colina i Dicka w czasie pierwszej wojny światowej, a w Polsce została wydana przez Wydawnicwto Prószyński i ska.

F.H. Burnett, Tajemniczy ogród, tłum. Zbigniew Batko, Znak Emotikon, Kraków 2016
Holly Webb, Powrót do tajemniczego ogrodu, tłum. Aleksandra Czyżewska-Felczak, Znak Emotikon, Kraków 2016


środa, 9 marca 2016

Więzień na zamku Zenda - Anthony Hope


Nie mogę pojąć, czemu "Więzień na zamku Zenda" został wydany w Polsce tylko raz, prawie trzydzieści lat temu i to w paskudnej oprawie i tycim formacie. Czy to jakiś podstęp mający na celu zniechęcenie czytelników do sięgnięcia po tę absolutnie rewelacyjną powieść awanturniczą z końca XIX wieku? Apeluję - ruszajcie do bibliotek albo przeszperajcie allegro, bo to po prostu trzeba przeczytać.


Przez pierwsze kilka rozdziałów nastawiona byłam bardzo sceptycznie do fabuły opartej na jednym z bardziej wyświechtanych pomysłów - czyli na podmianie sobowtórów. Potem przestałam być sceptyczna, bo nie mogłam się oderwać od czytania.

Pewien rudowłosy angielski gentleman, Rudolf Rassendyll, wyjeżdża do Rurytanii, by obejrzeć koronację nowego - tradycyjnie rudego - króla. Oczywiście, Rudolf okaże się niemal bliźniaczo podobny do następcy tronu i w wyniku poważnej awantury zajmie jego miejsce, przy okazji zdobywając serce królewskiej kuzynki Flawii, z pełną świadomością, że ani nie może zachować korony, ani poślubić ukochanej, bo honor nakazuje mu przywrócić na tron prawowitego władcę.

Co to za awantura? Otóż, król ma rywala, przyrodniego brata, zwanego Czarnym Michałem, który zazdrości mu tronu i przyszłej królowej, pięknej Flawii. W wyniku podstępu więzi potajemnie przyszłego króla i ma nadzieję sam zostać koronowany, ale wówczas okazuje się, że rzekomy "król" jednak się na koronacji zjawia. Tylko sami Rudolf i Michał, oraz ich najbardziej zaufani ludzie, wiedzą, że "król" jest fałszywy. Ale - Michał nie może ujawnić, ze na tronie jest uzurpator, bo musiałby przyznać się do uwięzienia prawdziwego króla. Nie może zabić króla, bo wtedy Rudolf zostałby na zawsze na tronie. Nie może zabić otwarcie Rudolfa, bo nie może wystąpić jawnie przeciwko rzekomemu bratu. Z kolei Rudolf także nie może zaatakować "brata", nie może też najechać zamku Zenda, bo wie, że wtedy Michał zabije więzionego tam króla. Sytuacja wydaje się nie mieć wyjścia. Według posłowia tłumacza, Roberta Stillera, autor przeżył w tym momencie pisania powieści załamanie, bo uznał, że sam nie jest w stanie wyplątać się z wymyślonego przez siebie impasu. Jednak mu się udało, a każda strona owego wyplątywania się jest warta przeczytania.

Prawnik Anthony Hope jest właściwie autorem jednej powieści (wyd. 1894 r.), choć napisał ich wiele. Żadna inna jednak nie dorównała "Więźniowi...", po którym uznano go za nowego Dumasa. Powstała co prawda druga część pt. Rupert von Hentzau (1898 r.), ale była dużo słabsza, nigdy też nie została przetłumaczona na polski.

Na podstawie powieści powstało kilka filmów, ostatni z nich w 1979 r. z Peterem Sellersem w roli głównej.

Anthony Hope, Więzień za zamku Zenda, tłum. Robert Stiller, Wydawnictwo "Śląsk", Katowice 1989

piątek, 12 lutego 2016

Mała księżniczka - F.H. Burnett

Po wielu latach wróciłam do jednej z najbardziej ukochanych lektur mojego dzieciństwa - historii uroczej małej Sary Crewe, oddanej przez kochającego ojca na londyńską pensję, otoczonej zbytkiem, rozpieszczanej (ale nigdy rozpieszczonej), bystrej, fascynującej, żyjącej w magicznym świecie bogatej dziecięcej wyobraźni. Biednej małej Sary, która wraz z utratą ojca i majątku straciła także swoją pozycję, ale nigdy dumę, a którą w tej samej wyobraźni znalazła schronienie przed najgłębszą rozpaczą. Dzielnej małej "księżniczki", zmuszonej do pracy ponad siły przez wyrachowaną przełożoną pensji, ale znajdującej w sobie jeszcze chęć pomocy innym.

Zachwycałam się równie mocno, ale nie tak samo. W dzieciństwie podziwiałam Sarę, jej niezłomną postawę, siłę ducha, współczułam jej, ale wierzyłam, że da sobie radę. Czytając teraz, kiedy jestem już matką, widziałam tylko małą, przerażoną dziewczynkę, głodzoną, poniewieraną, pozbawioną perspektyw na jakąkolwiek zmianę i - wstyd przyznać - płakałam nad lekturą jak bóbr... Przy całej bajkowości tej historii (ach, kopalnie diamentów i cudowne zrządzenia losu), postać Sary nadal wydaje mi się bardzo wiarygodna.

"Mała księżniczka" nie była od razu książką -  Frances Hodgson Burnett napisała opowieść, którą publikowano w odcinkach w gazecie, w latach 1887-1888, pod tytułem Sara Crewe: or, What Happened at Miss Minchin's. Dopiero w 1905 r. została uzupełniona przez Autorkę i wydana w postaci książkowej jako A Little Princess: Being the Whole Story of Sara Crewe Now Being Told for the First Time. Pierwsze polskie wydanie ukazało się w 1913 r.,a  zatytułowane było Co się stało na pensyi.

W zalewie niesłychanie kiczowatych okładek "Małej księżniczki" (naprawdę, co ta Burnett ludziom zrobiła, że tak paskudnie wydają biedną Sarę Crewe) wyróżniają się dwie. Pierwsza to piękna stara wersja z ilustracjami Antoniego Uniechowskiego, którą pamiętam ze swojego dzieciństwa i nawet mam jeszcze gdzieś upchany kompletnie sczytany egzemplarz, a którą szczęśliwie wznowiło Wydawnictwo Dwie Siostry w mojej ulubionej serii Mistrzowie Ilustracji.



Druga to proste wydanie z kolekcji Romantycznej Egmontu, dla doroślejszego czytelnika - bez ilustracji, ale za to z urokliwym roślinnym motywem przewijającym się na pierwszych stronach rozdziałów oraz pięknym wzorem na wewnętrznej stronie okładki (bardzo lubię takie szczegóły).


"Mała księżniczka" była wielokrotnie przenoszona na ekran, niestety filmowcy daleko odchodzili od pierwowzoru. Godne uwagi są dwie wersje filmowe: z 1939 r. z Shirley Temple w roli Sary i z 1995 r. w reżyserii Alfonso Cuarona - bardzo przyjemnie się je ogląda, choć twórcy wykorzystali tylko fragmenty oryginału. Najwierniejszą adaptacją jest chyba japoński serial animowany z 1985 r. oraz rosyjski film z 1997 r. 

wtorek, 26 stycznia 2016

Tam, gdzie żyją dzikie stwory - Maurice Sendak

Nie do wiary, że książka Maurice'a Sendaka ma już ponad pół wieku, równie dobrze mogła powstać przedwczoraj. Zarówno treść, jak i forma książki, pozostają niezmiennie świeże.

Całość opowiedziana jest w bardzo niewielu słowach - to dosłownie kilkanaście zdań, a na niektórych stronach znajduje się tylko fragment zdania. To, czego nie ujęły słowa, opowiadają ilustracje, a historii dopełnia wyobraźnia czytelnika.

Chłopiec imieniem Max zostaje za karę wysłany do łózka bez kolacji. Jego pokój zamienia się w las, ściany znikają, a Max może dotrzeć aż do oceanu i pożeglować swoją własną łódką "niemal na drugą stronę roku, by dotrzeć tam, gdzie żyją dzikie stwory". Dzikie stwory nie przerażą Maxa - chłopiec poskramia je i zostaje ich królem.



W końcu zaczyna tęsknić za domem,więc bez żalu porzuca przygodę i wraca do swojej sypialni. Uwierzcie - to streszczenie jest niewiele krótsze niż oryginalny tekst, ale po przewróceniu ostatniej strony ma się w głowie bardzo bogatą historię. Bardzo lubię tę książkę, czytam ją i oglądam z ogromną przyjemnością, przemawia do mnie poetyka tekstu i nastrój obrazów. Moja córka też uwielbia tę książkę, a nie ma jeszcze 3 lat. Napisać książkę, która przemówi zarówno do dwulatka, jak i jego rodzica, to nie jest prosta sprawa.

Maurice Sendak pochodził z rodziny żydowskich emigrantów z Polski, mieszkał i tworzył w USA. Początkowo "Tam, gdzie żyją dzikie stwory", która ukazała się w 1963 r., nie spotkała się z entuzjazmem krytyków, ale została za to gorąco przyjęta przez najmłodszych czytelników. Dziś uznawana jest za jedną z najważniejszych książek dla dzieci. Jedną z pierwszych (a może pierwszą), pokazującą, jak dziecko radzi sobie z uczuciem złości. Pisarz twierdził, że książka ta razem z dwoma innymi jego dziełami "Inside Night Kitchen" i "Outside Over There" tworzy swoistą trylogię, opowiadającą o dorastaniu, radzeniu sobie z uczuciami niebezpieczeństwa, nudy, strachu, frustracji, zazdrości... Marzę o tym, żeby w Polsce wydano chociaż tę ostatnią pozycję, ale nie wiem, czy się doczekam, skoro "stwory" ukazały się dopiero w 2014 r.

Na podstawie książki nakręcono w 2009 r. film "Gdzie mieszkają dzikie stwory", bardzo udaną ekranizację, którą z pewnością warto zobaczyć. Twórcom udało się zachować balans oryginału między tekstem a obrazem, a także urodę tych ostatnich.


Tam, gdzie żyją dzikie stwory
oryg. Where the Wild Things Are
Maurice Sendak
tłum. Jadwiga Jędryas
Wydawnictwo Dwie Siostry
Warszawa 2014

niedziela, 29 listopada 2015

Muzeum Książki Dziecięcej poleca - Klasyka Pięknie Wydana

Seria Muzeum Książki Dziecięcej poleca powstała dzięki współpracy rzeczonego muzeum i wydawnictwa Muza. Składają się na nią wznowienia starych i pięknych wydań polskich klasyków dla dzieci. Twarda i bardzo ładna oprawa, gruby papier, duży font, staranne opracowanie - jestem zachwycona tą serią. Moja córka, lat 2 i pół, także ją doceniła. Tuwima mamy w innych, też pięknych wydaniach ("Julian i Irena Tuwim dzieciom" Naszej Księgarni, "Lokomotywę" i "Rzepkę" Visartu, "Lokomotywę" z ilustracjami Szancera), a Isia nad poezję przedkłada na razie prozę (w drodze wyjątku akceptuje kilka wierszy Brzechwy), a jednak zapałała żywiołową sympatią do utworów ze "Słonia Trąbalskiego" i do psa z ulicy Bałamutów, który miał dwie pary butów.

W domu mamy trzy książeczki - za "Lokomotywę" i "Słonia Trąbalskiego" bardzo dziękuję wydawnictwu, "Pies z ulicy Bałamutów" to nasze własne zbiory, a w planach mam zakup kolejnych, na pewno na naszą półeczkę trafi "Przygoda z małpką", a i inne mi się marzą.





"Lokomotywa" - w tomie znajdują się trzy utwory, poza tytułowym także "Rzepka" i "Ptasie radio" - to przedruk wydania z 1958 r., ilustrowanego przez Jana Lenicę.






"Słoń Trąbalski" (poza tytułowym zamieszczono 15 innych wierszy Tuwima) zilustrowany przez przyjaciela Tuwima - Ignacego Witza, wydany został po raz pierwszy w 1947 r.






"Pies z ulicy Bałamutów" Wandy Chotomskiej i Wacławy Bisko ukazał się po raz
 pierwszy w 1965 r., a zilustrował książkę Jerzy Flisak.


Poza nimi w serii ukazało się jeszcze 12 książek, możecie je podejrzeć TUTAJ (klik).