Geraldine Mockler to brytyjska autorka powieści dla dziewcząt, tworząca na przełomie XIX i XX wieku, całkiem zapomniana nawet we własnym kraju. W Polsce ukazała się tylko jedna jej książka - "Dziedziczka z Blenheim" (oryginalny tytuł to "Cousin Betty") - wydana w 1996 r. w serii Naszej Księgarni "O dziewczynach dla dziewczyn".
"Dziedziczka z Blenheim" to urocza ramotka, staroświecka powiastka o tym jak dobre dziewczęce serce potrafi przezwyciężyć cudze uprzedzenia. Nic wielkiego, nic co warto znać, po prostu sympatyczna, nieskomplikowana historia, która pozwala przyjemnie spędzić jeden krótki wieczór (książka ma zaledwie około 180 stron).
Trzy siostry, Delia, Katarzyna i Klaudia, osierocone we wczesnym dzieciństwie, zostały przygarnięte przez daleką i bardzo bogatą kuzynkę Annę. Wychowane w zbytku, przyzwyczajone do stylu życia klasy wyższej, zostają - po nagłej śmierci swej dobrodziejki - niemalże wyrzucone z salonów na bruk. Kuzynka Anna nie spisała testamentu, więc cały jej majątek przeszedł na ręce jej bratanicy Elżbiety, której kobieta nawet nie znała (jej brat został wydziedziczony i zerwał więzi z rodziną).
Siostry zmuszone były opuścić swą dotychczasową rezydencję, przenieść się do maleńkiego domku, daleko na odludziu i utrzymywać się z bardzo skromnego rocznego dochodu. Dumna Delia stanowczo odrzuciła propozycje Elżbiety (przekazywane przez prawnika), gotowej pomóc nieznanym krewniaczkom. Nie wiedziała jednak, na co stać kuzynkę Betty.
Wcześnie osierocona Betty, wychowywana przez dwie oschłe stare panny, postanowiła wreszcie spełnić swoje marzenie - którym nie było wcale zdobycie majątku (do tej pory żadnego nie miała), lecz rodziny. Pod przybranym nazwiskiem udała się do miasteczka, w którym zamieszkały dziewczęta, gotowa skruszyć serca zawziętych sióstr.
Jest ciepło, miło, miejscami zabawnie i wszystko kończy się dobre. Rozgrzewająca lektura na zimę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz