wtorek, 31 marca 2015

Dziewczę z sadu - Lucy Maud Montgomery

Dziewczę z sadu to chyba najbardziej słodka, cukierkowa i romantyczna z powieści Lucy Maud Montgomery. Niewiele tu jej trafnych i trzeźwych portretów czy obyczajowych smaczków, choć powieść nie jest ich całkiem pozbawiona. Historia jest wymyślna i naciągana, bohaterowie nieznośnie idealni, zakończenie nieprawdopodobne - ale całość mimo wszystko ma swój urok. Ot, staroświecki romans - przeczytałam go po raz pierwszy jako nastolatka, po raz drugi jako trzydziestoparolatka, za każdym razem z przyjemnością, choć nie jest to z pewnością moja ulubiona książka tej Autorki.

Nietypowo dla Montgomery - bohaterem powieści jest mężczyzna, a właściwie ideał mężczyzny: "Na jego widok mniej fortunni śmiertelnicy zastanawiali się, jakim prawem wszystkie dary losu przypadły jednemu osobnikowi. Był nie tylko mądry i przystojny, ale również obdarzony nieokreślonym wdziękiem, niezależnym od powierzchowności i zalet umysłu" (s. 11). Eric Marshall ukończył właśnie studia i postanowił po licencjacie zająć się prowadzeniem biznesu ojca, jednak na prośbę chorego przyjaciela zgadza się na krótko przejąć obowiązki nauczyciela w szkole w Lindsay, małej rolniczej osadzie na północy Wyspy Księcia Edwarda. Śmiertelnie znudzony pobytem na tym odludziu, jak i obowiązkami belfra, Eric szykuje się już do ucieczki, gdy podczas spaceru natyka się na położony na odludziu sad, a w nim - na ideał (rzecz jasna) dziewczęcia. "Twarz dziewczyny była owalna, a jej rysy, jakby wzięte wprost z kamei, wyrażały czystość, jaką mają oblicza aniołów i Madonn ze starych obrazów, nieskalanych tym co ziemskie" (s. 52). Dorzućmy do tego aksamitną cerę, grube czarne warkocze i błękitne oczy, które "błyszczały niczym gwiazdy" (s. 52) oraz genialną grę na skrzypcach. Okazuje się jednak, że życie dziewczyny to jedna wielka tajemnica - wiadomo kim jest, ale nikt z mieszkańców wioski nigdy jej właściwie nie widział, ponieważ trzymana jest przez opiekunów w izolacji, a w dodatku z winy własnej matki obciążona jest klątwą, w wyniku której nie może mówić. Oczywiście Eric wdrapie się zwycięsko na wszelkie kłody rzucane mu przez los pod nogi, więc powieść można czytać z satysfakcjonującą pewnością, że wszystko skończy się jak najlepiej. Jednocześnie należy przymknąć oko na nietolerancję (zapewne typową dla tamtych czasów, ale nietypową dla twórczości tej pisarki), sprawiającą, że każda osoba, w której żyłach nie płynie krew Anglosasów, jest z natury rzeczy podejrzana, a miłość do osoby niemej to powód do wstydu. Drugie oko przymykamy na fakt, że dla Erica podstawową zaletą Kilmeny jest jej zjawiskowa uroda.

 
Powieść była pierwotnie drukowana w czasopiśmie w odcinkach pod tytułem Una of the Garden, dopiero kiedy wydano ją w wersji książkowej bohaterka zyskała imię Kilmeny, a powieść tytuł Kilmeny of the Orchard. Była to trzecia wydana powieść pisarki, po dwóch tomach Ani, ukazała się w 1910 r. Nie udało mi się znaleźć informacji, czy Kilmeny została wydana w Polsce przed 1945 r., ale pierwsze powojenne wydanie miało miejsce w 1989 r. (Wydawnictwo Optimus). Od tamtej pory była wielokrotnie wznawiana, pod różnymi tytułami (Dziewczę z sadu, Kilmeny z sadu, Kilmeny ze starego sadu, Kilmeny ze Starego Sadu, Kilmeny z kwitnącego sadu) i w co najmniej czterech różnych przekładach.

L.M. Montgomery, Dziewczę z sadu, tłum. Magdalena Koziej, Wyd. Egmont 2014.

niedziela, 29 marca 2015

Stuart Malutki - E.B. White

Bardzo długo uczłowieczona myszka imieniem Stuart kojarzyła mi się tylko z amerykańskim filmem z 1999 r., w którym państwo Malutcy spotykają Stuarta w sierocińcu, adoptują go, a malec mimo swej myszowatości staje się pełnoprawnym członkiem ich rodziny. Oglądałam go pewnie 15 lat temu, ale wspominam z sympatią.


Pierwowzór literacki tym razem nie do końca mnie zachwycił. Powieść z 1945 r. byłam pierwszym dziełem amerykańskiego pisarza Elwyna Brooksa White'a kierowanym do dzieci (drugim była bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych Pajęczyna Szarloty z 1952 r.). Zainspirowany snem o maleńkim chłopczyku, który zachowywał się raczej jak myszka, spisał opowiadania o Stuarcie dla swoich licznych siostrzeńców (a może bratanków?), a dopiero wiele lat później przekształcił je w książkę. Odbiór książki był rozmaity - od uwielbienia po krytykę. Recenzent New York Times ocenił, że White pisze świetne sceny, zamiast tworzyć z nich historię i z tą opinią się zgadzam. Powieść, razem ze wspomnianą Pajęczyną Szarloty weszła jednak do kanonu amerykanskiej klasyki dziecięcej. W Polsce nie zyskała popularności - wydano ją po raz pierwszy dopiero w 1999 r., prawdopodobnie głównie ze względu na kinową ekranizację.


Dlaczego książka mnie nie zachwyciła? Już sam pomysł, że kobieta rodzi dziecko (w filmie mowa o adopcji), które okazuje się być myszą, wydał mi się dość upiorny, choć można odczytać go bardzo pozytywnie - rodzice nie odrzucają dziecka, nie dają mu odczuć, że jest inne. W pełni akceptują Stuarta i starają mu się zapewnić jak najlepsze warunki rozwoju. Raziło mnie jednak wrażenie, że Autor nie może się jakoś zdecydować na spójną konwencję. Jest trochę strasznie, trochę śmiesznie, trochę przygodowo, trochę familijnie, trochę absurdalnie, trochę romantycznie, trochę... Wszystkiego po trochu i każda scena z osobna ciekawa, ale dla mnie nie tworzyły one spójnej opowieści. Mam wrażenie, ze dla Autora w sumie też i może stąd otwarte zakończenie - robiące wrażenie urwanego. Jakby też nie bardzo wiedział, dokąd to wszystko zmierza.

Powieść jest króciutka, liczy raptem 100 stron, więc polecam jako małą ciekawostkę :) Ukazała się w serii klasyków dziecięcych wydawnictwa Prószyński i S-ka w 1999 r.

Powieść, jak wspomniałam, została dość luźno zekranizowana w 1999 r.:


Co ciekawe, trzy lata później nakręcono drugą część, która miała dużo więcej wspólnego z książką:

W 2005 r. powstała trzecia część, która trafiła od razu do dystrybucji video, a w przeciwieństwie do pierwszych filmów, była w całości animowana:


W 2003 r. powstał też kilkunastoodcinkowy animowany serial HBO, który jednak oparty był na ekranizacjach, a nie książce.

E.B.White, Stuart Malutki, Prószyński i S-ka 1999.