sobota, 11 lipca 2015
Błękitny zamek - Lucy Maud Montgomery
"Błękitny Zamek" to jedna z ukochanych książek mojej młodości i tej Autorki (nie jestem w stanie wybrać jednej ulubionej powieści Montgomery, bo większość jest mi bardzo bliska). Ostatnio czytałam ją kilka lat temu, niemniej nadal znam ją niemal na pamięć. Tyle że zawsze czytałam ją w wydaniu Naszej Księgarni z 1988 r., a teraz sięgnęłam po niedawno opublikowaną wersję z serii Romantycznej Wydawnictwa Egmont.
Początkowo nie mogłam się odnaleźć w przekładzie Joanny Kazimierczyk. W moim sercu bohaterowie noszą polskie imiona Joanna i Edward, a tu mamy (zgodnie z oryginałem - i słusznie) Valancy i Barneya... W pewnym momencie ze zdumieniem zauważyłam, że czytam fragmenty, których w moim starym wydaniu z pewnością nie było. Niepewna, czy mnie pamięć nie zawodzi, popędziłam do półki po stary egzemplarz. No i rzeczywiście, stara wersja okazała się co nieco okrojona. Dopiero teraz zauważyłam, że moje ulubione wydanie to "tekst opracowany na podstawie wydania polskiego z 1926 r." (nazwiska tłumacza nie podano), co oznacza właśnie, że może być fantazyjnie pociachane, wedle ówczesnego zwyczaju. Przykładowo - w wersji z 1988 r. nie ma w ogóle opisu pogrzebu Cesi, zaś w wersji Egmontu jest. Wydań "Błękitnego Zamku" było sporo, nie podejmuję się badać, które z nich jest pełne, które skrócone. Wg zasobów internetowych tłumaczenie Kazimierczyk ukazało się już w 1993 r. w wydawnictwie Novus Orbis i to jest podobno pierwsze pełne polskie wydanie, ale w rękach go nie miałam, więc pewna jestem tylko wersji egmontowej.
Jeśli chodzi o minusy tego tłumaczenia - uważam, że niektóre żarty i idiomy przetłumaczono zbyt wiernie, przez co tracą na wyrazistości. Poza tym przezwisko Joanny/Valancy brzmiało w starszej wersji Buba - i dość łatwo zrozumieć, dlaczego 30-latka nie chce, by tak się do niej zwracano. W nowszym tłumaczeniu rodzina zwraca się do niej Doss, co w języku polskim brzmi zupełnie neutralnie. Ciotka Tekla ze starszego wydania, staje się w nowym tłumaczeniu kuzynką Stickles, co jest pewnie zgodne z oryginałem, ale brzmi raczej nienaturalnie w języku polskim.
Jeżeli jakimś dziwnym i niewytłumaczalnym zrządzeniem losu nigdy nie czytaliście "Błękitnego Zamku", to wyjaśniam, o czym jest. Główna bohaterka, Valancy Stirling, kończy właśnie 29 lat i dowiaduje się, że jest ciężko chora. Odkrywa, że został jej najwyżej rok życia, tymczasem ma poczucie, że właściwie nigdy nie żyła w pełni. Stara panna, pełna kompleksów, na którą rodzina patrzy z góry, a tylko w świecie wyobraźni piękna pani Błękitnego Zamku. Valancy postanawia, że ostatni rok przeżyje naprawdę i zabiera się do dzieła nader energicznie i dość ekscentrycznie. I chociaż w oczach własnej rodziny z niewydarzonej szarej myszy staje się osobą szaloną (ale i w pewien sposób poważaną, w końcu wariatów każdy się trochę boi), to w tym szaleństwie jest metoda. A metoda ta zawiedzie ją do prawdziwego Błękitnego Zamku...
Krzepiący romans w najlepszym stylu i prawdopodobnie najbardziej uroczy "zamek", jaki można sobie wymarzyć.
L. M. Montgomery, Błękitny Zamek, Wydawnictwo Egmont, Warszawa 2013 (tłum. Joanny Kazimierczyk)
Subskrybuj:
Posty (Atom)