Ciepła opowieść w sam raz na Dzień Babci i Dzień Dziadka, o wspaniałej relacji łączącej dziadków z wnukami.
Myrka i Piotrek mają oczywiście swój dom rodzinny, z kochającą mamą i czasem nieco surowym, ale równie kochającym ojcem, filologiem klasycznym. Jednak przedkładają nad niego dom dziadków, w którym czują się najbardziej u siebie. Drewniany dom (żadnych wielkich wygód, telewizora, komputera - kto o tym wtedy słyszał, telefonu nawet brak), pełen tak cudownych skarbów jak stary samowar, który dziadek przerabia na automobil, czy guziki gromadzone przez babcię, a jeszcze bardziej - pełen miłości i akceptacji. Piotrek jest szalonym wynalazcą (zdaje się, że odziedziczył te ciągoty po dziadku właśnie), a jego wynalazki, jak choćby Maszyna do Straszenia Nieproszonych Gości, potrafią przyprawić ojca prawie o zawał. Dziadek natomiast, zamiast się denerwować, chętnie bierze udział w udoskonalaniu przedziwnych wytworów wnuczkowej wyobraźni. Babcia zwana Rzymem (a także Sekundą, Minutką i milionem innych imion) ma ogromne poczucie humoru, uwielbia tańczyć i zbierać grzyby, z każdym chętnie porozmawia, a wnuki spokojnie wyratuje z dowolnych tarapatów, czy to zniszczony strój galowy, czy ucieczka z domu. Każdemu życzyłabym takich dziadków, a sobie - żeby kiedyś być taką babcią dla własnych wnuków. Historie o domu dziadków przeplatane są baśnią, opowiadaną przez dziadka, o dzielnym królu Mateuszu i jego spotkaniach z czterema żywiołami.
Powieść ukazała się po raz pierwszy w 1967 r. i doczekała wznowienia w 1970 r. - nowszych wydań brak. Sama nie zetknęłam się z tym tytułem w dzieciństwie, nie w całości. Ale fragment o świętowaniu lanego poniedziałku ("Empiryczne mazurki") był zamieszczony w zbiorze opowiadań i pamiętam go doskonale (tytułu zbioru nie mogę sobie przypomniec, ale postaram się uzupełnić tę informację).
środa, 21 stycznia 2015
poniedziałek, 19 stycznia 2015
Nowy cykl: A kto to napisał? Astrid Lindgren
Życie pani Lindgren odmieniło się gwałtownie w 37. wiośnie
(a właściwie jesieni) jej życia. Dotąd wiodła przykładne życie żony pana
Lindgrena i matki dwójki dzieci, syna i córeczki, pracując dorywczo jako
stenografistka i redaktorka. W najśmielszych snach nie przypuszczała, że resztę
swojego dotąd spokojnego życia spędzi jako jedna z najbardziej znanych i
wpływowych osób w kraju, że z jej opiniami będzie się musiał liczyć rząd, że
będzie sławna za granicą, a o spotkanie z nią będą zabiegać głowy państw. Gwoli
sprawiedliwości, kiedy już nie była zwykłą panią Lindgren, ale TĄ Astrid
Lindgren, pozostawała nieustannie zdumiona i zakłopotana swoją sławą.
We wrześniu tego znamiennego roku 1944 powieść „Zwierzenia
Britt-Mari” zdobyła 2. miejsce w konkursie małego, świeżo założonego
wydawnictwa Rabén & Sjӧgren. Prace były anonimowe, ale jury bardzo liczyło,
że autorką „Zwierzeń…” jest znana pisarka o pseudonimie Bang. Nazwisko Astrid
Lindgren wywołało jęk zawodu.
Choć „Zwierzenia…” zostały opublikowane jako debiut A.L., tak
naprawdę pierwszą powieścią, którą napisała Astrid, była Pippi Pończoszanka.
Rudowłosa buntowniczka została powołana do życia trzy lata przed pamiętnym
konkursem, a narodziła się za sprawą Karin, córeczki Astrid. Chora dziewczynka
wymyśliła nazwisko i zażyczyła sobie opowieści o takiej właśnie postaci, a
matka sprostała zadaniu. Wiosną 1944 r., leżąc ze skręconą nogą w łózku, Astrid
spisała wymyślone przygody Pippi, ale przez dłuższy czas służyły one tylko rozrywce
jej dzieci i ich znajomych, bowiem wydawnictwo Bonnier, do którego Astrid się
zwróciła, odrzuciło Pippi. Ciekawe, jak bardzo żałowali tego kroku, kiedy Pippi
stała się największym szwedzkim bestsellerem wszech czasów dla dzieci… W
późniejszych latach sam pan Bonnier przyznał, że osobiście sprzeciwił się
opublikowaniu Pippi: „Sam miałem małe dziecko i kiedy pomyślałem, że mogłoby
wziąć przykład z tej dziewczynki, przeraziłem się. Cukier na podłodze i bałagan
w pokoju dziecinnym. Nie nie miałem odwagi brać za to odpowiedzialności.” (s.
216)
Nie on jeden żywił takie obawy – postać Pippi jeszcze długo wzbudzała wielkie kontrowersje w kraju i poza nim, mimo, że ukazała się (w rok po „Zwierzeniach Britt-Mari”, także w wydawnictwie Rabén & Sjӧgren) w wersji dość zmienionej w porównaniu z pierwowzorem wysłanym Bonnierowi. „Astrid Lindgren wykreśliła niektóre epizody i dialogi, zabawne raczej tylko dla dorosłych, raz przytłumiła bezczelność Pippi” (s. 217) Szanowany profesor Landqvist skrytykował Pippi w swoim artykule, twierdząc, że autorka jest „niekulturalnym beztalenciem, a Pippi chorobliwie nienormalna”. (s. 219) Książce zarzucano często działanie demoralizujące.
Nie on jeden żywił takie obawy – postać Pippi jeszcze długo wzbudzała wielkie kontrowersje w kraju i poza nim, mimo, że ukazała się (w rok po „Zwierzeniach Britt-Mari”, także w wydawnictwie Rabén & Sjӧgren) w wersji dość zmienionej w porównaniu z pierwowzorem wysłanym Bonnierowi. „Astrid Lindgren wykreśliła niektóre epizody i dialogi, zabawne raczej tylko dla dorosłych, raz przytłumiła bezczelność Pippi” (s. 217) Szanowany profesor Landqvist skrytykował Pippi w swoim artykule, twierdząc, że autorka jest „niekulturalnym beztalenciem, a Pippi chorobliwie nienormalna”. (s. 219) Książce zarzucano często działanie demoralizujące.
W tym samym roku wydano „Kerstin i ja”, idylliczny obraz
dorastania na wsi (książka doczekała się polskiego przekładu dopiero w 2010
r.), a do druku przyjęto „Dzieci z Bullerbyn”, inspirowane dzieciństwem Astrid
i jej rodzeństwa. Od tej pory powieści posypały się lawinowo – ukazywały się co
roku, niekiedy nawet dwie w jednym roku, a dopiero od połowy lat 60. ciut
rzadziej, co 2-3 lata – trzymając niezmiennie wysoki poziom. Ostatnią książką,
którą napisała A.L. była doskonała „Ronja, córka zbójnika”, genialne zwieńczenie
wspaniałego dorobku.
AL pisała ciepłe i miłe książki, była ciepłą i miłą osobą,
ale nie wolną od melancholii. Obawiała się samotności. Zdawała sobie sprawę, że
dzieci odejdą z domu i zostanie sama z mężem. „Pozwól (Boże) aby na koniec
został Sture + Astrid, a tamci dwoje niech będą szczęśliwi każde po swojemu. Może
kiedyś zostanie Astrid + nikt. Akurat
teraz myślę, że wszystko się może zdarzyć. Życie to krucha rzecz, a szczęście
tak trudno zatrzymać”. (s. 242) Rzeczywistość przyniosła najsmutniejszą opcję –
Astrid + nikt. Syn ożenił się w 1950 r., dwa lata później zmarł mąż Astrid,
Sture, a córka Karin wyszła za mąż w 1958 r. Astrid była wtedy uznaną pisarką,
wydała ok. 30 książek w wielkich nakładach, w Szwecji i poza nią, była osobą
publiczną, wielokrotnie nagradzaną. Ale to wszystko wydawało jej się mało
rzeczywiste – w przeciwieństwie do samotności, z czteroosobowej rodziny
zamieszkującej dotąd lokatorskie mieszkanie na Vasastan została tylko ona.
(Nawiasem mówiąc, Astrid mieszkała w tym mieszkaniu od lat 40., pomimo
potężnych zarobków, którymi wspierała osoby prywatne i organizacje, m.in. zajmującą
się prawami dziecka. Jedyną „ekstrawagancją” było kupno i remont domu w
Vimmerby, w którym się wychowała i do którego zawsze powracała). Po pewnym
czasie jednak okazało się, że dobrze odnajduje się w samotności – zdecydowanie
lepiej niż w świetle jupiterów „…tęsknię do moich dzieci i wnuków, jeśli ich
nie widzę, ale to nie przeszkadza, że szalenie lubię być sama…”. (s. 260)
Długo jeszcze można opowiadać o Astrid Lindgren, bo to
przesympatyczna postać. Ale jeśli chcecie wiedzieć więcej, przeczytajcie sami
biografię, na podstawie której powstawała ta notka:
Margareta Strömstedt, Astrid Lindgren. Opowieść o życiu i twórczości, Nasza Księgarnia 2000.
Margareta Strömstedt, Astrid Lindgren. Opowieść o życiu i twórczości, Nasza Księgarnia 2000.
Inne książki o Astrid Lindgren, które ukazały się w Polsce:
- Johan Erseus , Jacob Forsell , Margareta Stromsteedt, Portrety Astrid Lindgren, Nasza Księgarnia 2007
- Astrid Lindgren, Samuel August z Sevedstorp i Hanna z Hult, Nasza Księgarnia 1992 (Opowieści autobiograficzne samej pisarki).
- Christina Bjork, Przygody Astrid - zanim została Astrid Lindgren, Wydawnictwo Zakamarki 2007 (Dla młodych czytelników).
czwartek, 15 stycznia 2015
"Pożyczanie to zajęcie wymagające dużych umiejętności, to prawie sztuka" (Mary Norton, Kłopoty rodu Pożyczalskich)
Ominęła mnie w dzieciństwie Mary Norton - wielka szkoda. Za to pierwszy tom, który kupiłam przyszłościowo dla córki (skuszona ilustracjami Emilii Dziubak, którą wielbię), połknęłam w jeden dzień i jestem zachwycona. Rzadko zdarzają się powieści dla małych czytelników, które dorosły może czytać bez odrobiny taryfy ulgowej, "no bo to przecież jest dla dzieci, więc ciut uproszczeń, trochę naciągania można zrozumieć". Ale się zdarzają, a to właśnie przykład. Nie dość, że nie musiałam przymykać oka, to jeszcze natrafiałam na smaczki dla dorosłych, choćby - nazwijmy to - efekt kieliszka madery ;) Dawno nie byłam taka uszczęśliwiona, jak wtedy, kiedy się zorientowałam, że pisarka stworzyła kolejne cztery tomy o Pożyczalskich. Mam nadzieję, że wszystkie są równie dobre.
A o czym jest książka? O pewnym domu.
To był idealny dom dla Pożyczalskich, pełen skrytek, w których można się schować, i nieużywanych drobiazgów, które można łatwo pożyczyć, ale z niewielką liczbą mieszkańców: tylko stara ciotka Zofia, która prawie nie ruszała się z łóżka, jej służąca Dorota i ogrodnik Felicjan. No i nie było w nim kota. Co prawda Pożyczalskich też tu było niewielu - z licznej populacji została tylko jedna rodzina: Strączek i Dominika Zegarkiewiczowie oraz ich córka Arietta. Maleńcy ludzie, ot kilkanaście centymetrów wzrostu, żyjący z tego, co udało im się - jak to nazywali - pożyczyć od dużych ludzi. Oczywiście musieli przy tym zachowywać ostrożność, bo choć duzi ludzie byli z pewnością stworzeni tylko po to, by zapewniać dobra Pożyczalskim, to jednak mieli nieprzyjemny zwyczaj uznawania dostrzeżonych ludzików za szczury i sprowadzania kotów oraz szczurołapów.
Pożyczalscy wiedli przyjemne i wygodne życie w swoim mieszkanku pod podłogą domu - choć dość samotne, co ciążyło głównie 13-letniej Arietcie, wyrywającej się na świat zewnętrzny, wbrew swojej bardzo zachowawczej matce. Dominika prowadziła dom, Strączek wyprawiał się na pożyczalskie łowy, a Arietta pisała dziennik i marzyła o innym życiu. Tak to wyglądało do czasu, kiedy w domu zamieszkał Chłopiec, który okazał się dla małych ludzi dobroczyńcą i przekleństwem zarazem.
Mary Norton, angielska aktorka teatralna, zaczęła pisać książki dopiero kiedy na świat przyszły jej dzieci. Zadebiutowała powieścią dla dzieci "Gałka od łóżka" (The Magic Bed Knob; or, How to Become a Witch in Ten Easy Lessons) w 1943 r., dwa lata później wydała jej drugi tom. Dopiero w 1952 r. ukazał się pierwszy z pięciu tomów Pożyczalskich "Kłopoty rodu Pożyczalskich" (The Borrowers), za który otrzymała The Carnegie Medal, angielską nagrodę literacką za książkę dla dzieci lub młodzieży.
W Polsce "Kłopoty rodu Pożyczalskich" ukazały się po raz pierwszy w 1961 r. w Naszej Księgarni, a po niej kolejne cztery tomy, wszystkie w równie paskudnych okładkach, jak ta obok. Kolejne wydanie było już wizualnie przyjemniejsze - w serii Klasyka Dziecięca wydawnictwa Prószyński i ska. Ostatnie wydanie to moim zdanie wizualne cacko - doskonały papier, skład, ilustracje oprawa - brawa należą się Wydawnictwu Dwie Siostry.
Wszystkie wydania opierały się na tłumaczeniu Marii Wisłowskiej, bardzo dobrym, choć dziwne rzeczy dzieją się w nim z imionami bohaterów. Arietty pozostaje na szczęście Ariettą, ale jej ojciec Pod jest Strączkiem, a jego żona Homily - Dominiką (rozumiem odniesienie się do słowa "home", ale i tak polskie imię dziwnie nie współgra ze Strączkiem). Dalej mamy wujka Henryka - w oryginale Hendreary, i jego żonę Lucy (angielskie imię, a w oryginale w ogóle Lupy) i ich córkę Eggletinę, wcale nietłumaczoną. Dla przeciętnego czytelnika to pewnie nie ma znaczenia, ale ja się akurat lubię czepić niejednolitego przekładu imion ;)
Powieść była wielokrotnie ekranizowana, ale jedyna warta obejrzenia wersja to japońska animacja z 2010 r. pt."Tajemniczy świat Arietty", wyprodukowany przez Studio Ghibli.
Poza tym istnieje dość wierna ekranizacja z 1973 r., która bardzo się już zestarzała wizualnie, dwa sezony miniserialu BBC z 1992 r., uwspółcześniona amerykańska adaptacja z 1997 r., w której małych Pożyczalskich gania po całym domu agent nieruchomości (sic!) i również uwspółcześniona adaptacja BBC z 2011 r. w klimatach świątecznych.
A o czym jest książka? O pewnym domu.
To był idealny dom dla Pożyczalskich, pełen skrytek, w których można się schować, i nieużywanych drobiazgów, które można łatwo pożyczyć, ale z niewielką liczbą mieszkańców: tylko stara ciotka Zofia, która prawie nie ruszała się z łóżka, jej służąca Dorota i ogrodnik Felicjan. No i nie było w nim kota. Co prawda Pożyczalskich też tu było niewielu - z licznej populacji została tylko jedna rodzina: Strączek i Dominika Zegarkiewiczowie oraz ich córka Arietta. Maleńcy ludzie, ot kilkanaście centymetrów wzrostu, żyjący z tego, co udało im się - jak to nazywali - pożyczyć od dużych ludzi. Oczywiście musieli przy tym zachowywać ostrożność, bo choć duzi ludzie byli z pewnością stworzeni tylko po to, by zapewniać dobra Pożyczalskim, to jednak mieli nieprzyjemny zwyczaj uznawania dostrzeżonych ludzików za szczury i sprowadzania kotów oraz szczurołapów.
Pożyczalscy wiedli przyjemne i wygodne życie w swoim mieszkanku pod podłogą domu - choć dość samotne, co ciążyło głównie 13-letniej Arietcie, wyrywającej się na świat zewnętrzny, wbrew swojej bardzo zachowawczej matce. Dominika prowadziła dom, Strączek wyprawiał się na pożyczalskie łowy, a Arietta pisała dziennik i marzyła o innym życiu. Tak to wyglądało do czasu, kiedy w domu zamieszkał Chłopiec, który okazał się dla małych ludzi dobroczyńcą i przekleństwem zarazem.
Mary Norton, angielska aktorka teatralna, zaczęła pisać książki dopiero kiedy na świat przyszły jej dzieci. Zadebiutowała powieścią dla dzieci "Gałka od łóżka" (The Magic Bed Knob; or, How to Become a Witch in Ten Easy Lessons) w 1943 r., dwa lata później wydała jej drugi tom. Dopiero w 1952 r. ukazał się pierwszy z pięciu tomów Pożyczalskich "Kłopoty rodu Pożyczalskich" (The Borrowers), za który otrzymała The Carnegie Medal, angielską nagrodę literacką za książkę dla dzieci lub młodzieży.
W Polsce "Kłopoty rodu Pożyczalskich" ukazały się po raz pierwszy w 1961 r. w Naszej Księgarni, a po niej kolejne cztery tomy, wszystkie w równie paskudnych okładkach, jak ta obok. Kolejne wydanie było już wizualnie przyjemniejsze - w serii Klasyka Dziecięca wydawnictwa Prószyński i ska. Ostatnie wydanie to moim zdanie wizualne cacko - doskonały papier, skład, ilustracje oprawa - brawa należą się Wydawnictwu Dwie Siostry.
Wszystkie wydania opierały się na tłumaczeniu Marii Wisłowskiej, bardzo dobrym, choć dziwne rzeczy dzieją się w nim z imionami bohaterów. Arietty pozostaje na szczęście Ariettą, ale jej ojciec Pod jest Strączkiem, a jego żona Homily - Dominiką (rozumiem odniesienie się do słowa "home", ale i tak polskie imię dziwnie nie współgra ze Strączkiem). Dalej mamy wujka Henryka - w oryginale Hendreary, i jego żonę Lucy (angielskie imię, a w oryginale w ogóle Lupy) i ich córkę Eggletinę, wcale nietłumaczoną. Dla przeciętnego czytelnika to pewnie nie ma znaczenia, ale ja się akurat lubię czepić niejednolitego przekładu imion ;)
Powieść była wielokrotnie ekranizowana, ale jedyna warta obejrzenia wersja to japońska animacja z 2010 r. pt."Tajemniczy świat Arietty", wyprodukowany przez Studio Ghibli.
Poza tym istnieje dość wierna ekranizacja z 1973 r., która bardzo się już zestarzała wizualnie, dwa sezony miniserialu BBC z 1992 r., uwspółcześniona amerykańska adaptacja z 1997 r., w której małych Pożyczalskich gania po całym domu agent nieruchomości (sic!) i również uwspółcześniona adaptacja BBC z 2011 r. w klimatach świątecznych.
czwartek, 1 stycznia 2015
Nowy początek
Ten blog stanowi kontynuację bloga-projektu Klasyka Młodego Czytelnika, założonego przeze mnie, ale tworzonego przez wielu blogerów. (Zapraszam do odwiedzenia - znajduje się tam wiele świetnych wpisów o książkach, na których wychowały się pokolenia. Link obrazkowy znajduje się także w boczku bloga.)
Na blogu Dawno, dawno temu... będę pisać - już sama - o starych książkach dla dzieci, zarówno wiecznych klasykach, jak i tych zaginionych w pokładach kurzu, o powieściach, baśniach, legendach, zbiorach wierszy, komiksach, a może i zbiorach poezji. Czasem także o nowych książkach nawiązujących do klasyków (na przykład baśnie stanowią nieustanną inspiację dla twórców) lub o książkach o dzieciach choć nie dla dzieci. O pisarzach, których nazwiska dobrze znam, bo wychowałam się na ich twórczości, ale o nich samych często nie wiem nic. O pięknych wydaniach i wznowieniach książek, bo mam słabość do ładnych obrazków ;) O książkach, które czytywałam w dzieciństwie i o tych, które odkrywam teraz. Czasem także nawet o ekranizacjach. I co mi tam jeszcze do głowy przyjdzie.
Mam nadzieję, że zechcecie sprawdzić razem ze mną, co działo się w literaturze dawno, dawno temu. Zapraszam.
Na blogu Dawno, dawno temu... będę pisać - już sama - o starych książkach dla dzieci, zarówno wiecznych klasykach, jak i tych zaginionych w pokładach kurzu, o powieściach, baśniach, legendach, zbiorach wierszy, komiksach, a może i zbiorach poezji. Czasem także o nowych książkach nawiązujących do klasyków (na przykład baśnie stanowią nieustanną inspiację dla twórców) lub o książkach o dzieciach choć nie dla dzieci. O pisarzach, których nazwiska dobrze znam, bo wychowałam się na ich twórczości, ale o nich samych często nie wiem nic. O pięknych wydaniach i wznowieniach książek, bo mam słabość do ładnych obrazków ;) O książkach, które czytywałam w dzieciństwie i o tych, które odkrywam teraz. Czasem także nawet o ekranizacjach. I co mi tam jeszcze do głowy przyjdzie.
Mam nadzieję, że zechcecie sprawdzić razem ze mną, co działo się w literaturze dawno, dawno temu. Zapraszam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)